czwartek, 8 grudnia 2016

Robert Bryndza „Dziewczyna w lodzie” Ocena: 5/6


KIEDY SKROMNOŚĆ POPŁACA
        Nazwisko Bryndza zabrzmiało całkiem swojsko. Ale nie, zmyła, to nie polski debiutant z Podhala, na którego należałoby zwrócić uwagę. Jakimś rykoszetem wpadła mi do ucha informacja, że autor mieszka na Słowacji. Dobrze, myślę sobie, nareszcie jakaś świeżość, po tych wszystkich Norwegach i Szwedach. Kolejna skucha. Autor urodził się w Wielkiej Brytanii, a akcja „Dziewczyny w lodzie” rozgrywa się w stolicy Zjednoczonego Królestwa. No tak, napisał po angielsku, londyńskie realia zawsze dobrze się sprzedają, nic dziwnego, że powieść trafiła na listy bestsellerów.
        Skąd ten sarkazm? Książka jest bardzo przyzwoicie napisana. Jak na debiutanta, to w ogóle świetnie. Wciągająca akcja, żadnego przynudzania, smaczki z wielkiego świata, zakończenie zaskakuje. Nawet upierdliwy recenzent nie bardzo będzie miał się do czego przyczepić (może dlatego, że nie zna na tyle dobrze angielskich realiów). Ale… mam wrażenie, że wszystko to już gdzieś było. I znów odrobina promocji (zupełnie jak w przypadku „Dziewczyny z pociągu”, nomen omen) wynosi książkę poprawną, a nawet dobrą na niepotrzebnie wysokie szczyty, co sprawia, że oczekujemy czegoś więcej, a dostajemy to, co zwykle, więc jesteśmy rozczarowani.
        Dlaczego więc oceniam tę powieść tak wysoko? Przyznam się szczerze, że to piątka naciągana. Autor najpierw ujął mnie tym, że w posłowiu poprosił czytelników o przesyłanie krytycznych uwag, a potem rozbroił zupełnie pisząc, że „czyta każdą wiadomość i zawsze odpisuje”. Nawet jeśli to już nieprawda (autor nie przewidział, zdaje się, aż tak dużego sukcesu książki, więc pewnie się z odpisywaniem na maile nie wyrabia), to i tak intencje zacne. Bierzcie przykład, drodzy polscy autorzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz