poniedziałek, 22 stycznia 2024

Jacek Roy „Czarny koń zabija nocą” Ocena: 3/6

KIEDY LICEALISTA SIĘ STARZEJE...

Pamiętam, że gdy czytałam tę książkę w liceum, zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie. Chyba nawet przeczytałam ją dwa razy. Gdy odnalazłam „Czarnego konia…” w mojej aplikacji czytelniczej, postanowiłam zaktualizować wspomnienia. Lepiej było tego nie robić.

To, co kiedyś wydawało się tak świetne, ledwo się mieści w moich dzisiejszych standardach. Chyba niepotrzebnie tak dużo czytam, doświadczenie życiowe też przeszkadza. Teraz widzę wszystkie błędy i absurdy, które kiedyś zupełnie mi umykały. Nie dlatego, że ich nie było, nie miałam po prostu pojęcia, że jakieś są.

Akcja toczy się w Świnoujściu, w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Prywatny detektyw Arystoteles Bax wyręcza milicję obywatelską w prowadzeniu śledztwa w sprawie morderstwa, które w tym samym pensjonacie przydarza się drugi raz. W przypadku pierwszego zabójstwa sprzed roku, milicjanci w ogóle do niczego nie doszli, za drugim razem, odpuścili sprawę (nawet nie zebrali śladów), żeby nasz detektyw, niczym Herkules Poirot, mógł sobie działać sam. W realiach socjalistycznych – rzecz kompletnie nie do pomyślenia. Po pierwsze, nie było wtedy w Polsce prywatnych detektywów, po drugie, milicja nigdy by nie zezwoliła na takie praktyki, zwłaszcza, że w sprawę zamieszani byli cudzoziemcy.

Detektyw kiedyś wydał mi się sprytny, a dzisiaj widzę, że do bystrości mu daleko. Zupełnie go nie dziwi, że dokładnie to samo towarzystwo z różnych zakątków świata spotyka się znów w tym samym pensjonacie, w którym przed rokiem, w ich obecności popełniono morderstwo. To oczywiste, że mają w tym jakiś cel, bo kto by chciał spędzać urlop w miejscu, które wiąże się z tak przykrymi wspomnieniami. Dojście do tej prawdy zajmuje detektywowi dużo więcej czasu niż doświadczonemu czytelnikowi (licealiście to nie przeszkadzało).

Prowadzący śledztwo, właśnie jak gdyby był licealistą, a nie słynnym detektywem, ujawnia swoje teorie na prawo i lewo, przez co naraża życie swoje i mieszkańców pensjonatu oraz pakuje się w kłopoty. Licealista, rzecz jasna, wczuwa się w rolę detektywa i na jego głupkowate paplanie nie zwraca uwagi. I tak dalej, i tak dalej… Dowodów indolencji pana Baxa jest znacznie więcej, nie warto nawet tego przytaczać.

Treść treścią, można machnąć ręką na dziurawą intrygę, ale jedna konstatacja, zupełnie z innej bajki, która pojawiła się dzięki tej lekturze, dużo bardziej mnie zmartwiła. Kiedyś, zindoktrynowana przez władzę ludową (nie migajcie się, każdy jakoś tam był) byłam usatysfakcjonowana tym, że „skarb” w końcu przeszedł na własność państwa. Dziś szczerze się oburzam, że nie trafił, zgodnie z ostatnią wolą spisaną w testamencie, do rąk prawowitych spadkobiorców.

Wniosek? Polskie kryminały powinni czytać wyłącznie licealiści. Wtedy wszystko wszystkim będzie się podobało.

Przy okazji próbowałam rozwiązać jeszcze jedną zagadkę: kto jest prawdziwym autorem tej książki, bo Jacek Roy to oczywiście pseudonim, podobnie jak Joe Alex (Słomczyński) czy Umberto Pesco (Iredyński). Śledztwo nie przyniosło jednak żadnych rezultatów. Gdybyście przypadkiem wpadli na trop – dajcie znać.

11 komentarzy:

  1. Czytałem tę książkę i też w latach 80. Podobała mi się, choć oprócz tytułu nic nie pamiętam. Pewnie powiew egzotyki, czyli prywatny detektyw, było tym najciekawszym w książce.
    Z tamtych lat i kryminałów pamiętam, że bardzo ceniłem książki pisarza o nazwisku(?) Krystyn Ziemski. Napisał kilka książek ale to była wyższa liga w porównaniu do lubianych wtedy przeze mnie Kłodzińskiej i Zeydler-Zborowskiego.

    Ciekawe czy te książki Ziemskiego obroniłyby się we współczesnych czasach?
    Nurtuje mnie też ciekawość jak odebrałbym teraz książki Chandlera, za młodzieża czytywałem i były nawet niezłe ale napewno poza fabułą nic nie rozumiałem. Niestety na kindlu czeka kilkaset książek i cały czas dochodzą następne, a jeszcze są filmy, seriale i muzyka. Zabraknie życia na nowe rzeczy więc starszych, czytanych, nie chce mi się ponownie sprawdzać :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzień dobry, melduje się korekta obywatelska:
    1. to dokładnie samo towarzystwo - dokładnie to samo towarzystwo;
    2. kontestacja - konstatacja ( Rudolfino, bój się Boga! )
    3.usatysfakcjonowana z tego, że - usatysfakcjonowana tym, że;
    Czuj, czuwaj! Odmeldowuję się i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Korekto!
      Ups!
      Nie kontestuję żadnej z uwag, tylko poprawiam. ;-) Dzięki.
      To jest tak, jak się przez miesiąc nie napisze ani słowa. Człowiek po prostu wychodzi z wprawy :-(

      Usuń
  3. Na tle innych kryminałów tamtych czasów ten Arystoteles Bax rzeczywiście wyróżniał się "egzotyką", podobnie jak to było u Joe Alexa (dziś mnie trochę nudzi). Chyba wrócę jeszcze do innych autorów z tamtych lat, może będzie lepiej.
    A Chandler ciągle się broni. Wprawdzie dziś widzę pewne niedociągnięcia intrygi, ale u niego jest jeszcze klimat, bohater z którym warto się zaprzyjaźnić, styl nie do podrobienia. Dobra literatura się jednak nie starzeje. Ja też lubię nowości, a te są, niestety, coraz słabsze...
    P.S. O, jak mnie dzisiaj irytuje Chmielewska. A kiedyś - nie było problemu :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, Joe Alex był świetny, odkąd przeczytałem znakomite wtedy dla mnie "Zmącony Spokój Pani Labiryntu" to musiałem przeczytać wszystko a w czasach bibliotek nie było to łatwe. 40 lat minęło a do dziś pamiętam, że badguy nazywał się Caruthers. Marzyłem też, że kiedyś zapalę te papierosy co Joe a były to chyba Lucky Strike (albo Chesterfieldy). Dużym szokiem było odkrycie, że Joe Alex to pseudonim polskiego pisarza. Przeczytałem wtedy wszystko, co napisał i ze zdziwieniem, kilkanaście lat temu, trafiłem na jakiś nieznany mi tytuł ale książka mnie nie porwała.

      Za to fenomenu Chmielewskiej nie rozumiałem, w latach młodości próbowałem przeczytać ze 2-3 jej książki ale szybko odpuściłem.

      Usuń
    2. Kiedyś ten powiew Zachodu u Alexa bardzo był w cenie. Dzisiaj trąci myszką. Dzisiaj widzę jak wiele tam dłużyzn, więc trochę to nudnawe. Lepiej chyba pozostać przy wspomnieniach ;-)
      A mnie Chmielewska kiedyś bardzo łatwo wchodziła. Dziś pojąć nie mogę jakim cudem, przecież to tylko bezsensowne paplanie ;-)

      Usuń
    3. Chmielewska to taki dawny ,,Mróz,, ( literacko oczywiście zdecydowanie większa ) jak i ta reszta dzisiejszej ,,kryminalnej pisarskiej hołoty,,. A ,,Joe Alex,, czyli Maciej Słomczyński, nie patrząc w ,,teczki pisarzy,, to fenomen, tłumacz WILLIAMA SHAKESPEARE,a , a tym cyklem powieści kryminalnych, wnosił do pełnej smrodu sovieckich onuc i pędzonego po nocach wstrętnego bimbru, zapach i smak ,, PALL MALL,i ,, i ,,JACKA DANIELSA,, , i chwała mu za to.

      Usuń
    4. Tak, Alexa też wspominam z sentymentem. To był powiew wolnego świata. Prawie nie drukowali wtedy zachodnich kryminałów , więc nasi robili co mogli :-)

      Usuń
  4. Akurat od jakiegoś czasu pilnie wczytuję się w kryminały z czasów PRL. Książka, którą wyżej omówiłaś również jest na mojej liście do przeczytania. Generalnie, czytając to wszystko, staram się zachować stosowny dystans, bo to inne czasy były. Jedne pozycje są lepsze, inne gorsze. Ale na pewno nie żałuję, że zabrałem się za lekturę staroci. Jakoś tak lepiej odpoczywam przy nich niż przy współczesnych powieściach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też lubię odgrzewać ramotki ;-)
      Wielką zaletą tamtych książek było to, że były krótkie i zazwyczaj jednowątkowe. Detektyw miał do rozwiązania sprawę, i tyle. Nie było przynudzania o jego życiu osobistym i wprowadzania dodatkowych postaci bez związku ze sprawą. A dzisiaj kryminały muszą być grube, bo takie lepiej się sprzedają :-(

      Usuń
    2. Trafione w punkt. Na przykład w Agacie Christie zawsze ceniłem sobie jej zwięzłość. Dziś bardzo brakuje takich książek.

      Usuń