czwartek, 19 maja 2022

Anna Janko „Finalistka” Ocena 6/6

 

SZCZEROŚĆ TO CHOROBA

Tę książkę czytałam kilka tygodni. W innych przypadkach to by była antyrekomendacja. Ale, nie tym razem. „Finalistka” Anny Janko to nie jest opowieść, w której autor sprytnymi, warsztatowymi sztuczkami zmusza nas do śledzenia z zapartym tchem, co będzie dalej - to książka, do której musimy dojrzeć. Sięgać po nią wtedy, gdy mamy taką potrzebę i jesteśmy na to gotowi.

Dlaczego tak można? „Finalistka” nie jest klasyczną powieścią. Została napisana w gatunku trudnym do sprecyzowania. Nie ma w niej klasycznej fabuły, ze zwrotami akcji prowadzącymi do spektakularnego zakończenia. To właściwie mikroopowiadania, połączone osobą głównej bohaterki, którym bliżej jest do określenia proza poetycka.

Anna Janko publikuje jedną książkę na klika lat. Nie mam wątpliwości, że to autorka, dla której pisanie – to misja, powinność, coś na zasadzie „muszę, bo się uduszę”. Dołączam ją do ekskluzywnego klubu Dinozaurów Literatury.

Oceniam tę książkę przez pryzmat własnych emocji, więc weźcie pod uwagę, że mogę być nieobiektywna. Ta książka chwyciła mnie za gardło. Z narratorką/bohaterką znalazłam tak wiele wspólnego, że mogłabym właściwie wejść do tej książki i tam sobie zamieszkać. To jest po prostu o mnie. Może jeszcze nie teraz, może za kilka lat, ale kiedyś na pewno. I o was też, mogę to obiecać. „Coraz częściej preferuję taki styl życia, który nie wymaga mojej obecności” – pisze Janko w moim imieniu.

Tematem „Finalistki” jest starość i niegodzenie się na śmierć. Dla młodych ludzi, których jeszcze nie czują za plecami presji uciekającego czasu - to temat kompletnie niezajmujący, więc z góry ostrzegam, że tacy czytelnicy mogą poczuć się rozczarowani. Jeśli jednak macie świadomość że, jak twierdzi autorka, „nieśmiertelność mija z wiekiem”, będziecie czerpać z tej książki garściami. Musicie jednak przygotować się na to, że będą to garści waszych strachów:

„Wszyscy umrzemy, ale ja najbardziej.”

„Pochowajcie mnie płytko, bo bardzo się boję.”

„Trudno uwierzyć we własne odejście, bo wiadomo (Epikur): gdy my jesteśmy, nie ma śmierci, a gdy śmierć jest, nie ma nas. Więc się z nią jakimś cudem mijamy”.

„Umrzeć, żeby już nie było śmierci.”

Janko pisze o oswajaniu starości lepiej, niż autorzy poradników „jak sobie radzić z…”, ponieważ jest szczera aż do bólu. Starość u Janko, w przeciwieństwie do starości u Wiesława Myśliwskiego, odarta jest z wszelkiego romantyzmu. Autorka bez oporów pisze o fizjologii, o trudnych relacjach z najbliższymi, nie boi się wygarniać spod dywanu tego, co najbardziej ją boli. Jak ja dobrze to rozumiem: „Szczerość to choroba i powinna być leczona jako zaburzenie wegetatywne. Szkodzi na cały organizm i ma skutki społeczne. Nie mam pojęcia, dlaczego ktoś kiedyś uznał to za cnotę”. Ja również z tej choroby nie potrafię się wyleczyć.

To książka bardzo, bardzo kobieca, więc długo się zastanawiałam, czy można ją zarekomendować męskiej części publiczności. Doszłam do wniosku, że tak, pod jednym ważnym warunkiem. Jeżeli macie obok siebie kobietę, na której wam zależy i chcecie poznać ją lepiej – „Finalistka” na pewno wam w tym pomoże. Zobaczycie waszą żonę, dziewczynę, kochankę zupełnie innymi oczami, ale przede wszystkim przekonacie się, jak ona postrzega was, i to może być ważne doświadczenie. Młodszym czytelnikom polecam wcześniejsze książki Janko: „Dziewczyna z zapałkami” i „Pasja według św. Hanki”. To również kopalnia wiedzy o kobietach (dużo młodszych, na zakręcie) i ani słowa o umieraniu. I chociaż bohaterka ta sama, nie jest to seria. Nie trzeba czytać w kolejności (żarcik).

I wreszcie trochę przekornego optymizmu Anny Janko na koniec:

Zanim umrę, to się jeszcze ubiorę. Ładnie ubrana będę wyglądała jak ktoś, komu cały czas zależy, i śmierć mnie ominie, pójdzie dalej. A nawet, jeśli zawróci, to zdążę włożyć na siebie coś innego i mnie nie pozna…

Dla lampy podobno bardziej stresujące jest zapalanie światła niż gaszenie. Bierzmy przykład z lamp, nie obawiajmy się gaśnięcia…

Nigdy nie trwaj w szczęściu. Ponieważ ono także nie zastyga. Idź dalej, a znów na nie trafisz.

Idźmy dalej.

poniedziałek, 9 maja 2022

Magda Stachula „Oskarżona” Ocena: 2/6

POWTÓRKA Z ROZRYWKI (WĄTPLIWEJ)

Ale to było wymęczone!

Trzecia część cyklu, powielająca nieustannie wątki z poprzednich odcinków. Jeśli ktoś zaczął od części trzeciej, nie musi czytać poprzednich, bo dowiaduje się ze szczegółami wszystkiego, co się wcześniej wydarzyło. Kto czytał wcześniejsze książki, a nawet tylko pierwszą, tak jak ja, będzie bez przerwy się wkurzał, że przecież to wszystko już było.

Mamy kilku bohaterów, narratorów pierwszoosobowych, którzy od początku się mylą, bo prawie każdy z nich zabił człowieka, i autorka przypomina o tym czytelnikowi przy lada okazji. Chyba, żeby się utrwaliło, że to kryminał, bo można przecież przysnąć i zapomnieć.

Długo nie wiadomo, kto właściwie jest głównym bohaterem, a kiedy wreszcie się to wyjaśnia, Lena coraz bardziej zaczyna irytować. Autorce zabrakło pomysłu na jakąś przygodę dla tej postaci w tym odcinku, więc nadmuchuje wątek ucieczki do monstrualnych rozmiarów. Obsesja Leny, która w każdej napotkanej osobie, od najlepszej przyjaciółki, po taksówkarza czy dyrektora hotelu widzi wroga, nie wprowadza suspensu, tylko powoduje odruch ziewania. No mogłaby już przestać się wygłupiać – myśli sobie czytelnik i czeka na prawdziwe zagrożenie - ale się nie doczeka.

Suspensu również czytelnik nie doświadczy, bo te same wydarzenia opisywane są z punktu widzenia kilku osób (naprawdę, chyba tym autorom płacą od strony). Skoro my już wiemy, co się wydarzyło, a tylko kolejny bohater o tym nie wie, to mamy powtórkę z rozrywki, czyli nuda, nuda, nuda.

I jeszcze ta szerząca się coraz bardziej plaga narracji wielokrotnej, w pierwszej osobie, kiedy dochodzi do sytuacji, w której narrator musi opisać własną śmierć w stylu: i zrobiło mi się ciemno przed oczami. Ale, na szczęście, jeszcze zdążył wcześniej wszystko wam to opisać, drodzy czytelnicy. No zuch! Brawo! Kocham takie kwiatki.

Przed klapą ratuje tę książkę sensownie skonstruowana i dobrze zapętlona intryga, i naprawdę zaskakujące zakończenie jednego z wątków, chociaż pozostawienie motywu zbrodni bez wyjaśnienia, powoduje niedosyt. Przecież od początku wiedzieliśmy kto zabił i co knuje, ważniejszym więc powinno być wyjaśnienie - dlaczego. Ale tego się nie dowiedzieliśmy.

„Oskarżona” to książka wyłącznie dla tych, którzy hołdują zasadzie: znacie, to posłuchajcie, albo dla tych, którym trzeba powtarzać trzy razy, żeby zrozumieli.

Tak to bywa, kiedy autor ma pomysł na jedną książkę, a każą mu (albo wydaje mu się, że sam jest taki sprytny) zrobić z tego kilka. Stachulę też już odhaczam na coraz dłuższej liście porzuconych. I kogo ja teraz będę czytać?