BEZ USYPIANIA
Autor, na którym niegdyś postawiłam
krechę (patrz: recenzja „Gambitu”), bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Jak to
miło się czasami mylić! Okazuje się, że są jednak pisarze, którzy potrafią
uczyć się na błędach. Jest to wszakże zjawisko na tyle rzadkie, że przejdę nad nim
do porządku dziennego.
Maciej Siembieda bardzo mnie ujął
tym, że jego książka jest zamkniętą całością. Mimo, że to odcinek serii, nie
trzeba pamiętać siedmiu wątków z poprzednich powieści, rozkminiać bezproduktywnie
o co chodzi, bo nie przeczytało się poprzedniej części, dopytywać na forach w
jakiej kolejności się to czyta. Bardzo mnie to zachęca do zapoznania się z
innymi tomami.
Intryga fabularna skonstruowana
jest bezbłędnie. Jest kilka wątków, ale wszystkie się precyzyjnie łączą i zgrabnie
przeplatają, prowadząc do zaskakującego finału. Zagadka z przeszłości bardzo
ciekawa i dodatkowym plusem jest fakt, że większość postaci, które w niej
występują istniały naprawdę. Mamy więc to, o co zawsze się upominam w powieściach
popularnych, czyli wartość dodaną – tu: rzetelną, podaną w przystępny sposób
dawkę wiedzy o ludziach i regionie (Śląsk Górny i Opolski).
Żeby nie było tak słodko – jest w
tej książce wiele elementów, które zgrzytają, i które można by poprawić.
Ponieważ autor się rozwija i sprawia wrażenie osoby, której zależy, aby jego
książki były lepsze, podrzucę kilka pomysłów.
Najsłabszym ogniwem jest,
niestety, główny bohater – prokurator z IPN, Jakub Kania. Jest to postać tak
nijaka i bezbarwna, że można ją śmiało porównać do inspektora Barbarottiego z
powieści Håkana Nessera. Tam niedoskonałości bohatera były uzupełniane świetnym
tłem obyczajowym, u Siembiedy akcja jest wartka i tak wiele się dzieje, że nie
zwracamy uwagi na to, że bohater jest nudziarzem. Ale przecież można by mu
dorzucić koloru. Taki Pan Samochodzik, na przykład, miał wehikuł, który budził
podziw i zawsze się czekało, kiedy będzie mógł wykiwać przeciwników przy jego
pomocy. Pan Tomasz miał też słabość do płci pięknej i był ormowcem (wiem, wiem,
nie ma się czym chwalić, ale w dzieciństwie patrzyło się na to innymi oczami, a
dzisiaj i tak mało kto kojarzy o co chodzi). Więc może niech i nasz Kania też
się czymś wyróżnia. Nie musi być supermanem, wystarczy, żeby miał jakąś
słabość.
Maciej Siembieda nie potrafi też
obejść się bez spoilerów i jako przyszły (potencjalny) czytelnik, byłabym
wdzięczna, gdyby udało mu się tę skłonność wyeliminować. Kiedy dostajemy na
tacy informację, że państwo młodzi żyli długo i szczęśliwie, to żeby nawet
zawisł im nad głową meteoryt, to i tak suspensu nie będzie żadnego, bo wiemy,
że im się nic nie stanie. I po co było wcześniej to anonsować? Po co też uprzedzać
ze szczegółami, co jedna z głównych postaci knuje, a potem jeszcze raz to samo opisywać
punktu widzenia innej osoby? Przecież gdybyśmy o tym nie wiedzieli, byłoby o
wiele ciekawiej.
Ostatni zarzut jest z grubej
rury, tym razem jednak nie do autora, tylko wydawnictwa. Szanowna (chyba jednak
nie do końca) Agoro! Jak mogliście dopuścić, żeby ta książka roiła się od
błędów? Czytałam e-booka i domyślam się, że są to głównie błędy systemowe, ale
czy naprawdę nie stać was, żeby wynająć kogoś do korekty? Jeśli macie fundusze
na zakup radia Zet, to może i ten tysiączek dla korektora by się znalazł? Kiedy
kropka pojawia się tam, gdzie powinien być wielokropek, mamy takie kwiatki: „Coś
takiego że. – powiedział cicho.” „…Czajkowski jest sławny co najmniej tak samo
jak Chopin, to. Bo ja wiem?” I tak w całej książce, a w niej setki wielokropków,
których trzeba się domyślać. Zęby się tępią od zgrzytania.
Może znajdźcie też kogoś, kto będzie
pilnował treści. Kania rozmawiając z marszałkiem ukrywa nazwisko i funkcję człowieka
ze zdjęcia, a nowo przybyła osoba od razu wie kto to jest, choć nigdy o nim nie
słyszała. „Pewnie Moskwa chciałaby, żeby takie coś wyszło na jaw” – no właśnie na
pewno nie chciałaby, bo informacje są kompromitujące.
Poszukajcie też redaktora, który wytnie
zapychacze: „- Dziękuję. Pójdę już. - Do widzenia. Odprowadzę pana do drzwi”,
albo gdy przeczyta, że ktoś coś „oświadczył tonem, z którego można by wytwarzać
bezy”, to będzie wiedział, że bezy można wytwarzać z różnych składników, ale na
pewno nie tonów.
I za te błędy obniżam ocenę. Książka
– to całość. Stety lub niestety. Normalnie na towar wybrakowany przysługuje
reklamacja, a książki to co? Gorsze niż zgniła pietruszka?
A do Siembiedy pewnie wrócę, żeby
sprawdzić, czy nadal chce mu się rozwijać.