UWIERZ MI NA SŁOWO
Na nazwisko Maxa Czornyja wpadam
już od jakiegoś czasu. Wszyscy chwalą, no to może pora, żeby wyrobić sobie
własne zdanie. Niestety, wygląda na to, że znów jest to zdanie odrębne. Chyba
pora przestać czytać polskie kryminały. Drodzy czytacze – pomocy! Podpowiedzcie jakiś dobry, nowy tytuł. Tylko trzy warunki muszą być spełnione, ale jednocześnie. Ma być: a)
logicznie, b) prawdopodobnie, c) bez przynudzania. I nawet nie próbujcie
polecać mi Mroza.
„Najszczęśliwsza” zaczyna się
mocno, a potem, przez więcej niż połowę książki akcja kompletnie siada.
Obserwujemy z jednej strony zdruzgotanego po śmierci żony głównego bohatera, a
z drugiej - historię skrzywdzonej w dzieciństwie dziewczyny. Wątki prowadzone są
równolegle, drugi z pozoru nie wiąże się z pierwszym. Jednak średnio wyrobiony
czytelnik dość szybko się orientuje, że obie te historie muszą mieć ze sobą coś
wspólnego.
Do „Najszczęśliwszej” zarzut mam
podobny, jak do „Żmijowiska” Chmielarza (recenzja z 21 maja 2018): historia ta jest kompletnie niewiarygodna. Zakończenie zaskakuje,
ponieważ oparte jest na fałszywych przesłankach. Skoro błędy i luki w
postępowaniu bohaterki wyłapuje nawet zwykły czytelnik kryminałów, to jak te
fakty mogły umknąć w śledztwie? Czy tam w Lublinie, w policji i prokuraturze
pracują sami idioci? Na dodatek autor w posłowiu dokonuje emocjonalnej
manipulacji i próbuje nas przekonać, że takie rzeczy się zdarzają. Podaje
przykłady konkretnych, prawdziwych, niewinnych osób, które zostały skazane na
skutek nadużyć w policji, niechlujstwa prokuratorów, nieudolności sędziów. I
domaga się prawa oskarżonych do obrony.
Dlaczego więc sam tego nie robi?
Dlaczego urywa historię w momencie, kiedy tak naprawdę powinna się zacząć? Żeby
zaskoczyć czytelnika? Ja za takie akcje dziękuję. Postępując w ten sposób autor
sprawia, że czytelnik po prostu mu nie wierzy i zaczyna zadawać pytania.
Dlaczego tak się to kończy? Bo ktoś naprawdę wziął na poważnie zeznania
jedynego świadka, którego wiarygodność jest tak łatwa do podważenia? Bo adwokat
się nie przyłożył do obrony? Bo prokurator się uwziął? Bo policjant chciał mieć
jakiś sukces na koncie? Bo sędziemu nie chciało się pracować?
Żeby nie zostać źle zrozumianą –
nie staram się pisać za autora innej książki, tylko domagam się prawa do
informacji. To, że inne podobne sytuacje miały miejsce w rzeczywistości nie
oznacza przecież, że zaniedbania w sądownictwie prowadzące do skazywania
niewinnych, to norma.
Autor popełnia również błąd techniczny,
przez który czytelnik szybko orientuje się, kto za tym wszystkim stoi. Ale
teraz, to już muszą być spoilery, więc ostrzegam.
Bohater wymienia w mieszkaniu zamki
na supernowoczesne, nie do złamania, a jeśli już, to przez jakiegoś
superwłamywacza. Jeżeli założymy, że zwykły włamywacz nie potrafi przenikać
przez mury, a jedyną osobą, która oprócz bohatera ma klucze do domu jest jego
dziewczyna, to jaki z tego wniosek? Kto mógł podrzucać te wszystkie przedmioty?
Zgadliście. Żadnego superwłamywacza nie było.
Na sztuczkę z zamianą imion
również się nie nabrałam. To, że Mery i Magda to jedna osoba można było wyczuć
nosem, no bo dlaczego nagle, jak królik z kapelusza pod koniec książki miałaby się
pojawić jakaś nowa postać?
Magda – zabójczyni - przez wiele
lat pała żądzą zemsty, ale nie na ojcu, którego oskarża o wszystkie swoje
nieszczęścia, bo ojciec już nie żyje, tylko na Bogu ducha winnym przyrodnim bracie,
o którego istnieniu przez wiele lat nie miała nawet pojęcia. Dlaczego? Bo jest
zazdrosna o jego lepsze dzieciństwo i dobre relacje z ojcem pod koniec życia. No
dajcie spokój! Ten ojciec był kryminalistą, mordercą (!) i gwałcicielem (Magda
została poczęta w wyniku gwałtu), więc naprawdę tak jej na tych dobrych relacjach
zależało???
Motywy działania Magdy są tak
niewiarygodne psychologicznie, że da się je uzasadnić jedynie skłonnościami
psychopatycznymi, ocierającymi się poważnie o chorobę umysłową. Żeby zemsta się
dokonała, dziewczyna bez wahania wchodzi w relację kazirodczą z własnym bratem
i bez żadnych skrupułów, z zimną krwią morduje kilka zupełnie jej obojętnych, niewinnych
osób, po to tylko, żeby wrobić brata w morderstwo. Czy ktoś uwierzy w to, że dziewczyna jest
przy zdrowych zmysłach? Sama zresztą przyznaje, że chodziła na terapię.
O rozdwojeniu osobowości świadczy
również prowadzony przez nią pamiętnik. O ile sąd mógłby dać wiarę, że kochanek
zmuszał ją do pewnych zachowań (ale wciąż mamy słowo przeciw słowu i sporo
świadków, którzy mogliby temu zaprzeczyć), to zapisywanie wspomnień, w których
poczesną rolę zajmuje fałszywa rodzina i wyimaginowane dziecko, powinno już
wydać się podejrzane. Kochanek jej kazał pisać fałszywy pamiętnik? I co?
Sprawdzał, czy pisze tak jak trzeba?
Kiedy w pamiętniku Magdy czytam,
że zaczyna podejrzewać swojego męża o popełnienie morderstwa, zupełnie nie wiem,
dlaczego wpadła na taki pomysł. Tylko dlatego, że kiedy doszło do zbrodni nie
było go w domu? No, w tej sytuacji, to chyba wszystkie żony powinny zacząć
zabraniać mężom wychodzić na piwo, bo każda nieobecność w domu może być
podejrzana.
Max Czornyj napisał historię
niespójną i zaproponował czytelnikowi najłatwiejsze rozwiązanie: „tak było, uwierz
mi na słowo”. Większość czytelników, jak widać uwierzyła. Ja jednak stosuję
zasadę ograniczonego zaufania i na pytanie: „dlaczego?” nie wystarcza mi
odpowiedź: „bo tak”.
Tagi: Max Czornyj "Najszczęśliwsza", Czornyj "Najszczęśliwsza", Czornyj "Najszczęśliwsza" opinie, Czornyj "Najszczęśliwsza" recenzja
Tagi: Max Czornyj "Najszczęśliwsza", Czornyj "Najszczęśliwsza", Czornyj "Najszczęśliwsza" opinie, Czornyj "Najszczęśliwsza" recenzja