czwartek, 28 czerwca 2018

John Grisham „Bar Pod Kogutem” Ocena: 2/6


CZY JOHN GRISHAM NIE OGARNIA ŚWIATA?
I co ja mam zrobić z tym Grishamem? Odlubić? No nie da się.

Jak do tej pory nie odpuściłam żadnej jego książki (z wyjątkiem tych dla młodzieży, bo wiek już nie ten), chociaż mój mistrz od jakiegoś czasu reprezentuje poziom… różny (delikatnie rzecz ujmując). Tym razem, niestety, miał chyba gorszy okres. Zauważyłam, że ostatnio powieści Grishama należałoby czytać na zasadzie: co druga. Poprzednia - „Samotny wilk” była świetna, a jeszcze wcześniejsza - „Góra bezprawia” bardzo słaba.

Tym razem mistrz boleśnie mnie zawiódł (mnie, gorącego fana!) na całej linii. Dlaczego?

Kocham powieści Grishama, ponieważ w każdej stara się zmieniać świat na lepsze. Zawsze do tej pory brał w obronę słabszych i pokrzywdzonych. Tym razem stanął po stronie cwaniaczków i głupców. To naprawdę mój Grisham? Mogłabym wybaczyć wątłą fabułę, niemrawą akcję i przewidywalne zakończenie, do którego autor prowadzi nas jak po sznurku, ale coś takiego?

Pierwszy zwrot akcji dobrze się zapowiada. Chłopak wpada na trop wielkiego przekrętu, ale nie daje sobie rady z życiem i popełnia samobójstwo. Faza depresji w chorobie dwubiegunowej wyjaśnia wszystko. Jego przyjaciele nie mogą się z tym pogodzić i w ramach protestu rzucają studia prawnicze na kilka miesięcy przed ich ukończeniem. Zaczynają nielegalnie, bez licencji, praktykować prawo i świetnie im idzie. Zmieniają tożsamość, żeby uciec przed spłatą kredytu za studia, ale na wizytówkach „kancelarii” podają prawdziwy adres. No chyba głupiej już się nie da. Dalej, jak można łatwo przewidzieć … ale stop, może jednak nie dla każdego to będzie oczywiste. Dalej będą spojlery, lojalnie uprzedzam, że tutaj właśnie możecie przerwać lekturę.

Więc skoro tak świetnie im idzie w prawniczym biznesie, to dlaczego porzucili studia w tak głupim momencie? Nie lepiej było ich skończyć i robić to samo, tylko legalnie? Bo z góry założyli, że i tak nie zdadzą egzaminu, bo na studiach niczego się nie nauczyli? Naprawdę byli aż tak naiwni, żeby uwierzyć, że dyplom uczelni, która przyjmuje na studia prawnicze wszystkich, jak leci, i każe za to słono płacić będzie miał jakąkolwiek wartość na kurczącym się jak plażowa piłka po wyjęciu korka rynku pracy? Gdzie oni do tej pory żyli? Jeżeli są takimi durniami, to dlaczego mają mnie obchodzić ich losy?

Drugi zwrot akcji jest już oczywisty. Okazuje się, że nasi naiwniacy nie są tak świetni jak im się wydaje. Parę razy, z powodu niedoświadczenia i braku wiedzy dostają po łapach, oszukując przy okazji biedaków, którzy im zaufali. Bardzo ich wtedy nie lubimy. W ten sposób skonstruowana postać głównego bohatera nigdy do tej pory u Grishama się nie pojawiła. Czy autor zmienił spojrzenie na świat, czy po prostu tego świata nie ogarnia?

Nie wierzę też zupełnie w tak łatwą, skuteczną zmianę tożsamości. Naprawdę namiary na fałszerzy paszportów bez problemu można znaleźć w wyszukiwarce Google? Naprawdę podrobiony paszport kosztuje zaledwie tysiąc dolarów? To ja poproszę taki jeden. Fajnie by było mieć amerykański paszport. Też byście sobie kupili, nie?

Bohaterowie wymyślają kolejny przekręt, za który można trafić na wiele lat za kratki. Ofiarą naszej paczki ma paść czarny charakter – hochsztapler i oszust, więc powinniśmy właściwie usprawiedliwiać takie działania, ale jednak, tym razem, typowy Grishamowski schemat znów nie działa. Rozumielibyśmy, jeśli chcieliby w ten sposób ukarać złodzieja, ale głównym motorem ich działania jest przecież chęć nieuczciwego wzbogacenia się i zamaskowanie własnej nieudolności i głupoty. Bardzo nieładnie.

Dalej akcja może rozwijać się w trzech kierunkach: albo zrozumieją swój błąd i będą starali się go naprawić, albo naprawdę dostaną po dupie i wylądują w więzieniu albo będą mieli szczęście. Czy muszę mówić, jak to się kończy?

Oczywiście, mają szczęście, jak diabli. Szczęście może trochę podszyte goryczą, bo przyjdzie im żyć z dala od rodzinnego kraju, ale przynajmniej będą zajmować się w życiu tym, co potrafią robić – pracą na miarę swoich możliwości intelektualnych, czyli prowadzeniem baru. Nie można tak było od początku? Czy każdy musi być prawnikiem? Czy musiałam stracić kilka godzin, aby na koniec otrzymać tak banalną konkluzję?

Najbardziej wkurzyło mnie jednak hasło na okładce (mam nadzieję, że nie wymyślone przez autora, tylko przez, pożal się Boże, speców od reklamy) - „sprawiedliwość wreszcie zostaje wymierzona”. Że co? Komu? Jaka sprawiedliwość? Bo paru cwaniaczków ukradło złodziejowi trochę kasy? Bo ktoś źle o nim napisał w gazecie? A co z tymi wykiwanymi przez naszych bohaterów biedakami, którzy nigdy nie odzyskają swoich pieniędzy? Gdzie oni mają szukać sprawiedliwości?

Oj, Johnie Grishamie, popraw się! Wstyd!

Tagi: John Grisham "Bar Pod Kogutem", "Bar Pod Kogutem" opinie, "Bar pod Kogutem" recenzja, Grisham "Bar Pod Kogutem"

niedziela, 17 czerwca 2018

Krzysztof A. Zajas „Oszpicyn” Ocena: 1/6


DYRDYMAŁY
Nie wierzę w duchy. No przykro mi.

Jeżeli wierzycie, że tamci z zaświatów (jeśli są) przychodzą do nas i potrafią przesuwać przedmioty, wzniecać pożary, budować pomniki, zostawiać mokre ślady na dębowym parkiecie, porywać dzieci, zsyłać pioruny, mordować ludzi i wpływać na nasze życie – proszę bardzo, wasza sprawa. Być może wtedy, czytając tę książkę nie ogarnie was wkurw [uwaga, wszystkich urażonych powyższym określeniem informuję, że słowo to zostało niedawno usankcjonowane przez poczytny portal literacki poprzez opublikowanie uwag pewnego poczytnego pisarza na temat książek innego poczytnego pisarza].

Jeżeli wierzycie w duchy (a przecież można), albo przynajmniej wam nie przeszkadzają, czytając tę książkę poczujecie tylko zwyczajną irytację, z kilku powodów:

że zostaliście nabici w butelkę, bo sięgnęliście po „Oszpicyn” z powodu nominacji tej książki do Nagrody Wielkiego Kalibru, czyli najlepszej polskiej powieści kryminalnej, a choć trupów tam wiele, to kryminału tyle, co kot napłakał;

że autor tak sprawnie posługuje się językiem, a marnuje swój talent na opisywanie miazmatów;

że tak dobrze się to zaczyna, a potem ciągnie, i ciągnie, i ciągnie, i w kółko to samo, i to samo, i to samo, i macie nadzieję, nadzieję, nadzieję, że może wreszcie pojawi się coś normalnego, a tam tylko te duchy, te duchy, te duchy…stop;

że autor sam deprecjonuje swojego bohatera przydając mu rys choroby psychicznej (nawet jeśli jest to tylko ironia), przez co deprecjonuje również czytelnika, każąc mu wierzyć w wyznania wariata;

że tak ważny, naprawdę ważny temat i dziś znowu bardzo na czasie – odpowiedzialność Polaków za śmierć Żydów w czasie wojny – został utopiony w stercie dyrdymałów o duchach i przez to schodzi na trzeci plan;

że tak kapitalna historia – próba uratowania kilkorga żydowskich dzieci od zagłady, która mogłaby być kanwą samodzielnej powieści na miarę (tu wstawcie swojego ulubionego autora), ginie w gąszczu niepotrzebnych szczegółów i pojawia się dopiero w trzeciej części powieści, do której wielu czytelników już nie dotrze, bo nie uda im się przebrnąć przez dwie pierwsze części.

Przebrnęłam dla was przez całość. Największemu wrogowi tego nie życzę. 

Tagi: Krzysztof Zajas "Oszpicyn", Zajas Oszpicyn, Zajas Oszpicyn recenzja, Zajas Oszpicyn opinie, Oświęcim duchy

sobota, 9 czerwca 2018

Małgorzata Rogala „Kopia doskonała” Ocena: 3/6


PUZZLE NIEDOSKONAŁE
Niedawno komplementowałam tutaj Małgorzatę Rogalę za całą serię: Agata Górska i Sławek Tomczyk. Po przeczytaniu kilku powieści poczułam już się z autorką tak wirtualnie zaprzyjaźniona, że aż mi teraz głupio, że muszę trochę ponarzekać. Ponieważ uważam, że konstruktywna krytyka ma większą wartość niż fałszywe komplementy porzuciłam pierwszą myśl, aby w imię „przyjaźni” przemilczeć tę książkę. A nuż moje uwagi jednak do czegoś się przydadzą?

To nie jest zła książka; problem w tym, że Małgorzatę Rogalę stać na dużo więcej. Gdybym nie czytała jej poprzednich powieści, o tej pewnie nawet nie chciałoby mi się pisać. Ale przeczytałam i widzę, że w porównaniu do poprzednich książek „Kopia doskonała” jest o klasę słabsza. Tak jakby autorka wyciągnęła z dna szuflady jakiś stary pomysł, dorzuciła kilka nowych wątków i napisała wszystko w wielkim pośpiechu, bo termin gonił i nie było czasu, żeby wszystko przemyśleć.

Nie przekonuje mnie, niestety, główna bohaterka. Autorka zafundowała jej walkę z traumą po przeżyciach z przeszłości. Doświadczenie było ekstremalne, rodem z najczarniejszego thrillera, a konkretnie z filmu Georga Sluizera „Zniknięcie”, a raczej z amerykańskiego remake’u tego filmu „The Vanishing”, bo wszystko skończyło się jednak happy endem: porwana, a potem uwięziona w skrzyni przypominającej trumnę dziewczyna zostaje uratowana. Tak drastyczna, nieprawdopodobnie emocjonalna i wstrząsająca historia ma się nijak do reszty książki, która gatunkowo jest lekką powieścią detektywistyczną z elementami komedii romantycznej. I to jest pierwszy zgrzyt.

Główny wątek jest mało oryginalny: o muzealnych kradzieżach obrazów polegających na zamianie oryginałów na kopie słyszeliśmy już wiele razy. Akcja rozwija się jednak dynamicznie, zabieg „nie jestem tym, kim wam się wydaję” w obu przypadkach – detektywa i zabójcy przeprowadzony jest sprawnie i zaskakuje tak jak trzeba. Czyta się. Zaskakuje również samo morderstwo i to jest, niestety, kolejny zgrzyt.

Nie jest to błąd dramaturgiczny, bo taki zwrot akcji bardzo się przydaje, raczej , tak jak w przypadku zamknięcia w trumnie, kolejny chwyt z zupełnie innej bajki, wprowadzający więcej szkody niż pożytku. Czytelniczka (bo jednak, ze względu na schematyczne potraktowanie męskich bohaterów, to książka przede wszystkim dla kobiet) czuje się mocno zawiedziona. Nie po to wprowadza się tak sympatycznego, ciekawego bohatera, przez wiele stron pozwala się z nim zaprzyjaźnić, żeby potem pozbyć się go nagle w tak okrutny sposób. No nie, niedowierza czytelniczka, ona (autorka) naprawdę mi to zrobiła?

Pomieszanie gatunków jest chyba największym niedociągnięciem tej książki. Bo mamy tu jeszcze powieść „turystyczną”. Małgorzata Rogala o atrakcjach środkowej Francji opowiada tak ciekawie, że od razu by się chciało kupić bilet do Lyonu. I dobrze, wakacje się zbliżają, warto się rozerwać odwiedzając tak urocze miejsca, nieważne czy naprawdę, czy tylko na kartach książki, razem z bohaterami. Tylko, jeśli to ma być rozrywkowa powieść wakacyjna, to po co te traumy i trupy? Każdy z wątków osobno jest w porządku. Gdy próbuje się je złożyć razem, wrażenie jest takie, jakby producent przez pomyłkę włożył do jednej paczki puzzle z różnych zestawów. Układacz tylko się irytuje, bo nie da się z nich ułożyć jednej całości.