niedziela, 10 stycznia 2021

Jacek Getner „Pan Przypadek i cykliści”, Ocena: 1/6

SKĄPY PRODUCENT

Kiedy zasypiam nad jakąś książką po raz czwarty, zazwyczaj ją odkładam i nigdy do niej nie wracam. Tym razem jednak, ponieważ pierwsza część cyklu: „Pan Przypadek i trzynastka” zachęciła mnie do autora, zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tym razem przygody detektywa Przypadka działają jak środek nasenny. Jak to się stało, że w najnowszej książce zniknęła gdzieś zupełnie lekkość stylu i wyrafinowany dowcip, a powiało śmiertelną nudą?

Znów mamy zestaw trzech opowiadań. Wszystkie dotyczą środowiska kolarskiego i pod względem terminologii i tematyki są dość hermetyczne. Już przez to krąg odbiorców jest ograniczony. Jeżeli ktoś już po pierwszym opowiadaniu stwierdzi, że to temat nie dla niego (no chyba, że pasjonują go przekręty finansowe w fundacjach związanych z cyklizmem) może sobie odpuścić przeczytanie kolejnych opowieści. Nie ma w nich, niestety, żadnych elementów rozgrzewających czytelnika i przyspieszających bicie serca, nawet barwne życie osobiste detektywa zeszło na daleki plan.

Fabuły kolejnych opowiadań nie są porywające. Trudno uwierzyć, że w XXI wieku ktokolwiek mógłby wziąć na poważnie pomysł, że przyczyną śmierci mogło być wykonanie laleczki wudu przedstawiającej rzeczywistą osobę i dziurawienie lalki zamiast prawdziwego delikwenta.

Dwie charakterne staruszki – nałogowe palaczki - to ciekawe postaci, warte wykorzystania, ale inaczej. Babcie nie sprawdzają się w roli chóru greckiego w antycznej tragedii. Jak twierdzi Wikipedia: „Chór musiał działać zgodnie, aby pomóc wyjaśnić sztukę, ponieważ na scenie było tylko od jednego do trzech aktorów, którzy grali już po kilka ról.” W opowiadaniach Jacka Getnera nikt nie gra nawet podwójnej roli, więc o wiele lepiej by było, gdyby autor nie musiał „wyjaśniać sztuki” przy pomocy staruszek, które są niewiarygodne, bo nie wiadomo skąd mają tak rozległą wiedzę na temat śledztwa. Czytelnik miałby większy pożytek, gdyby sam pisarz w narracji odautorskiej zwięźle wszystko wytłumaczył, a babcie zagrały zupełnie inną rolę.

Najlepszym sposobem na finałową kulminację w każdym z opowiadań jest konfrontacja naszego detektywa oraz działającej z nim w mniejszym lub większym porozumieniu policji, z dziennikarzami. Raz można, ale trzy razy tak samo? Nuda.

Zasypiam czytając tę książkę, ponieważ nie rozumiem, co autor do mnie mówi i potrzebuję tłumacza na język polski. Żeby nie przynudzać, taki drobny cytat:

- O co mu może chodzić? – zdziwiła się doktor Zięba. [też chciałabym wiedzieć]

- Nie wiem. Ale chwilę wcześniej wychodził od niego ten Klekot, wiesz niby-Zeus. A jak Krulikowski się dowiedział, że Przypadek był u Czerczyńskiego, to stwierdził, że musi sobie z nim porozmawiać.

Jeżeli ktoś z was zrozumiał, kto tu chce z kim porozmawiać, poproszę o wiadomość na priv. Mniej więcej połowa dialogów jest w takim stylu. Trzeba cofnąć o kilka zdań, żeby zrozumieć o co chodzi, ale i tak wysiłki na nic się zdają.

W tych opowiadaniach nie występuje coś takiego, jak akcja. Ulubioną przez autora formą przekazywania informacji o zmieniającej się rzeczywistości - jest dialog. Opisy wydarzeń prawie nie istnieją. Tak, jakby autor nie pisał książki, tylko scenariusz bardzo niskobudżetowej telenoweli. Jeśli bohater ukradnie batonik w supermarkecie i trafi na policję, to skąpy producent nie będzie chciał wykosztować się na zdjęcia w sklepie i na posterunku, bo to wyrzucanie pieniędzy w błoto. Po co się wysilać, skoro forsę potrzebną na wynajęcie dodatkowych obiektów i zatrudnienie aktorów można schować do własnej kieszeni. Przecież scenę można nakręcić w kuchni. Bohater opowie w niej mamusi, jak to go złapano i aresztowano. Pisarz jednak nie musi oszczędzać w ten sposób, a wręcz nie powinien ograniczać swojej wyobraźni. Naprawdę nie warto traktować czytelnika, jak skąpy producent.

Żeby jeszcze te kuchenne dialogi były związane z tematem. Postaci ględzą, ględzą i ględzą o niczym. Słowotok ble, ble, ble. Jak już się wyględzą, na końcu czasami pada jakaś istotna informacja. Ale częściej jednak nie:

"- Stasiu, jak wreszcie mi nie powiesz, z czym konkretnie przychodzisz, to cię wywalę na kopach.

Bardzo mi przykro, ale po lekturze tej części przygód detektywa Przypadka mam ochotę powtórzyć to samo autorowi.

 

środa, 6 stycznia 2021

Jacek Getner „Detektyw Przypadek i trzynastka” Ocena: 3/6

PRZYPADKOWY DETEKTYW

Na detektywa Przypadka, który przypadkiem został detektywem, natknęłam się przypadkiem. Przypadki chodzą po ludziach.

Detektyw z przypadku – to ciekawy pomysł na bohatera. Jacek Przypadek wyróżnia się pozytywnie na tle innych polskich detektywów już tym, że nie jest zgorzkniałym alkoholikiem w średnim wieku, którego porzuciła zaniedbywana żona. Jak na bohatera komedii kryminalnej przystało jest rozbrajająco beztroskim bawidamkiem, bywalcem modnych lokali, który nie znalazł jeszcze swojego miejsca w życiu i nagle odkrywa, że może się spełnić w roli detektywa. I, o dziwo, spełnia się, ponieważ, co też nietypowe w polskich powieściach rozrywkowych, nie jest idiotą. To nie Pan Bóg pomaga mu w prowadzeniu śledztwa podpowiadając tropy, tylko on sam potrafi nieźle posługiwać się przydzielonymi przez rzeczonego Pana Boga w stosownym czasie szarymi komórkami.

Książka nieźle się zaczyna, autor dowcipnie operuje słowem, humor wznosi się na poziom abstrakcji wyższy, niż średnia dla tego gatunku, co akurat bardzo mi odpowiada. Podoba mi się na przykład taka definicja kandydatów na celebrytów: „ci, którzy może jeszcze nie są znani z tego, że są znani, ale mają dużą szansę być poznani od tej właśnie strony”. Już się cieszę na inteligentną rozrywkę, bo w pierwszym rozdziale mamy niezłe zmyły, pojawia się pierwszy zwrot akcji, a tu okazuje się, że to nie żaden zwrot akcji, tylko… zgrzyt. To co autor nazywa drugim rozdziałem, nie jest, de facto, kolejnym rozdziałem powieści, tylko nowym opowiadaniem. Osobiste perypetie bohatera wprawdzie mają swoją kontynuację, lecz w każdym „rozdziale” anegdota detektywistyczna jest zupełnie nowa i stanowi zamkniętą całość.

No niby to nic takiego, przecież co chwila wydaje się zbiory opowiadań, ale ponieważ nie znalazłam w opisie książki informacji, że taka jest forma tej książki, poczułam się trochę zawiedziona.

Rozczarowała mnie również intryga drugiego opowiadania. Zbyt wcześnie ujawnione zostały pewne fakty, więc każdy kto choć raz sprzedawał lub kupował nieruchomość i wie, na czym polega idea zadatku, domyśli się na czym polegał przekręt dużo wcześniej od detektywa.

Bardzo mnie natomiast rozbawiła trzecia (ostatnia) opowieść, ponieważ przypomniała mi prawdziwą anegdotę zasłyszaną przed wielu laty, która krążyła w pewnych kręgach jako tajemnica poliszynela: stary, uznany scenarzysta, próbował sprzedać scenariusz młodego, nieznanego scenarzysty jako swój własny. Tamta sprawa zakończyła się prozaicznie, Jackowi Getnerowi udało się znaleźć o wiele ciekawsze rozwiązanie.

Nie mogłam jednak spokojnie czytać tej błyskotliwej momentami książki, bo co chwila przychodziły mi do głowy dobre rady, których można by udzielić autorowi. Zanim jednak zabrałam się do ich spisywania odkryłam, że od czasów „Trzynastki” autor zdążył już wydać sześć książek z przygodami detektywa Przypadka. Może więc rozwinął się na tyle, że nie potrzebuje już żadnych rad? Z nadzieją, że zaoszczędzę trochę czasu i nie będę musiała wytykać błędów, bo autor sam już je dawno odkrył i poprawił, sięgnęłam po najnowszą książkę Jacka Getnera „Pan Przypadek i cykliści”.

O tym, jakie były efekty tej lektury dowiecie się  w następnym odcinku.