środa, 26 czerwca 2019

Jenny Blackhurst „Tak cię straciłam” Ocena: 2/6


UPAŁ
Ta książka od początku zapowiadała się jak kolejny przeciętniak, thriller wersja standard, gdzie wszyscy, oprócz głównej bohaterki (łącznie z czytelnikiem) wiedzą, co tak naprawdę się stało, tylko trzeba wyjaśnić, jak do tego doszło. Struktura też klasyczna - wątek z przeszłości prowadzony jest równolegle i stanowi klucz do tajemnicy. O spoiler postarał się sam wydawca, wrzucając na okładce: „Powiedzieli, że zabiła. Odsiedziała wyrok. A jeśli kłamali?” No, moi drodzy czytelnicy, czy daliście się nabrać na ten znak zapytania? I słusznie.

Niestety, przeciętność skończyła się, gdy przyszło do wyjaśnienia motywów, które kierowały sprawcami. Absurdy w zakończeniu sięgnęły takiego zenitu, że pani Blackhurst, z którą spotkałam się po raz pierwszy, od razu dołączyła do grona autorów, których będę omijać szerokim łukiem.

Może gdyby nie temperatura za oknem (a w domu jeszcze gorzej) chciałoby mi się wyliczyć wszystkie bzdury, błędy logiczne i niedorzeczności w szytej już nie grubymi nićmi, a sznurkiem konopnym intrydze, ale nie mam siły. Wielbicielom Fitzka czy Mroza absurdy nie będą przeszkadzać, wystarczy przecież, że akcja jakoś się toczy. Czytelnicy sceptycznie nastawieni do twórczości obydwu tych panów, mam nadzieję uwierzą mi na słowo - czytanie tej książki to strata czasu.

Dwója zamiast pały tylko za wyznanie autorki w posłowiu, że inspiracją do napisania książki były jej własne kłopoty związane z utratą tożsamości po tym, gdy została zwolniona z pracy po porodzie. Jedynie rys psychologiczny głównej bohaterki jakoś się w tej książce broni. Może gdyby Jenny Blackhurst napisała powieść obyczajową, nie siląc się na wymyślanie sensacyjnych intryg, które ją przerastają, pożytek dla czytelników byłby dużo większy.

piątek, 14 czerwca 2019

Peter Robinson „Dzieci rewolucji” Ocena 4/6


BEZ CHEMII
To jest bardzo solidna książka. Bardzo solidna. Ale im dłużej powtarzam sobie, że jest solidna, tym bardziej nie chce mi się o niej pisać. Piszę więc dla porządku, bo to dla mnie nowy autor, więc warto nie zapomnieć, że został „zaliczony”.

Wszystko niby jest na tak: logicznie przeprowadzona intryga, dwa tropy, a do końca nie wiemy, który doprowadzi do rozwiązania zagadki, akcja najpierw dość wolna, ale potem się rozkręca, detektyw porządny, jego ekipa ciekawa, choć może za bardzo świętoszkowata, i nawet czasy też ciekawe, bo śledztwo sięga górniczych strajków w Wielkiej Brytanii z epoki sprzed pani Thatcher: dzieci kwiaty, marihuana, ruchy marksistowskie, te klimaty.

Zupełnie nie mam się czego czepić, ale też nie potrafię się zachwycić. Ale powtarzam, książka jest solidnie napisana i obiektywnie może się podobać. Tylko pomiędzy mną i panem autorem jakoś zupełnie nie zaiskrzyło. Bywa.