ZABAWA MIMO WOLI
Wokół „Wrzasku” było sporo
wrzasku, wokół „Histerii” już nie było histerii (zapewne rozdano dużo mniej gratisowych
egzemplarzy), więc jako człowiek wielbiący ciszę, rozpoczęłam poznawanie nowego
autora nie od debiutu, ale od książki drugiej. Pierwsza książka jest zazwyczaj
dopieszczana przez autora, dopiero kolejna jest prawdziwym sprawdzianem. Zwłaszcza,
jeśli ta druga ukazuje się zaledwie pięć miesięcy po debiucie. Zwłaszcza, że trzecia
podobno już w drodze! I tylko dlatego, z wielkim bólem doczytałam „Histerię” do
końca. Zanosi się bowiem na kolejną autorkę, która będzie nas zarzucała swoją
twórczością w tempie ekspresowym. Muszę więc przed Izabelą Janiszewską ostrzec czytelników,
którzy w stosunku do literatury popularnej mają trochę wyższe wymagania.
Ta książka od klasycznego vanity publishing, różni się tylko tym, że
została wydana przez duże wydawnictwo. Takie książki nigdy nie powinny trafiać
do normalnej sprzedaży. To autor powinien dopłacać, żeby ktoś tę powieść
przeczytał, a nie żądać za to pieniędzy. Przez pierwszą połowę jeszcze coś się
działo, jeszcze miałam nadzieję, że może będzie dobrze, ale im dalej w las, tym
gorzej. Kompletnie mnie przestało obchodzić, jak to się skończy i dlaczego.
W tej powieści nie ma niczego, co
przyniosłoby choć odrobinę przyjemności z lektury: język jest toporny, kuleje psychologia
postaci, nie ma dramaturgii. Kilka wątków prowadzonych równolegle ma sprawiać
wrażenie, że dużo się dzieje, ale ponieważ wydarzenia nie prowokują kolejnych,
wydaje się, że akcja stoi w miejscu.
Zawsze, kiedy już w połowie
kryminału dowiaduję się, jaki jest motyw zabójstwa, mam nadzieję, że to
niemożliwe, żeby autor taki afront zrobił czytelnikowi. Łudzę się, że to tylko
zmyła, że prawda okaże się inna. Tym razem, jeśli chodzi o motyw, nie było
zmyły.
Na większość tropów para
detektywów (policjant i dziennikarka) wpada przypadkiem. Ich rozmówcy mają
zwyczaj podpowiadania kierunku śledztwa nieostrożnym spojrzeniem. Kobieta zerka
na ramię z blizną, a policjant domyśla się od razu, że to ofiara przemocy domowej
(myli się, bo on w ogóle mało bystry jest, ale to nie ma nic do rzeczy, chodzi
o mechanizm). Sekretarka twierdzi, że szefowej nie ma w biurze, ale zerka na
drzwi, a sprytna dziennikarka od razu wie, że szefowa jest za tymi drzwiami.
Ulubiony środek dramaturgiczny
autorki – to deus ex machina. Chłopak idzie na policję, aby przyznać się do
popełnienia przestępstwa i w tym samym czasie przypadkiem zjawia się tam osoba,
która ukazuje bieg wydarzeń w innym świetle. Chłopak od razu zapomina, że miał
się przyznać, ale to też nie ma nic do rzeczy. Ten sam chłopak za chwilę znów
ma szczęście, bo przypadkiem widzi, jak lekarka jest szantażowana. Słyszy z odległości
kilkunastu metrów słowa, których żaden szanujący się szantażysta nie
wykrzykiwałby na ulicy. Główny bohater prowadzi śledztwo na zasadzie: a może
ten?, a może ten?, a może ten? No i oczywiście, przypadkiem trafia na tego, kogo
trzeba.
Odrzucają mnie główni bohaterowie
tej opowieści – zadufani w sobie, bezmyślni, agresywni i nijacy. Postaci
zbudowane są na zasadzie: tak dziecko z przedszkola wyobraża sobie dziennikarkę
i policjanta. Obojgu autorka podarowała niespotykany w kraju nad Wisłą zwyczaj
- zwracają się do swoich rozmówców „per ty”. Policjant, który podobno czyta
Orwella, Salingera i Hessego (!) „tyka” poważnego adwokata, jakby ten był
wyrostkiem handlującym marychą, a adwokat nawet nie reaguje i grzecznie mu
odpowiada „proszę pana”. Adwokat, jak twierdzi autorka, jest znany z tego, że
„stosuje chwyty poniżej pasa i nie ma dla nikogo taryfy ulgowej”. Czy na tym
polega budowanie wiarygodnej psychologicznie postaci? Taki adwokat powinien
natychmiast wbić policjanta w ziemię, a nie chować głowę w piasek. Więc albo
autorka oszukała nas w opisie postaci, albo nie ma pojęcia, jak normalni ludzie
zachowują się w pewnych sytuacjach. Stawiam na to drugie.
Młoda dziennikarka, która chce
uzyskać ważne informacje również zwraca się „na ty” do kobiety, która mogłaby
być jej matką. I dziwi się, że kobieta ją spławia. Gdyby jakaś smarkula w taki obcesowy
sposób mnie przywitała, już tylko z tego powodu nie chciałabym z nią rozmawiać.
Jeśli obraża się ludzi, to nie można wymagać, żeby traktowali nas życzliwie.
Nie zdobędzie się wtedy żadnych informacji. Doświadczona dziennikarka tego nie
wie??? Wstyd!
Kiedy już całkiem straciłam
nadzieję, że znajdę w tej książce coś, co mnie zachwyci, zaczęłam wynotowywać lapsusy
językowe, które przynajmniej mogą rozbawić. Nie było to trudne, zważywszy, że od
początku lektury miałam wrażenie, jakby redaktor nigdy nie widział tej książki
na oczy. Jakież było moje zdumienie, gdy przeczytałam w posłowiu gorące
podziękowania dla Karoliny Borowiec-Pieniak, redaktor językowej. Jej „(…) profesjonalizm
i niebywała klasa niezmiennie wprawiają mnie w osłupienie” – pisze Izabela
Janiszewska. Wyobrażam sobie, jak to musiało wyglądać przed redakcją! Teraz ja
wprawię autorkę w osłupienie, wytykając całą listę błędów, których poprawienie
najwidoczniej redaktorkę przerosło. Nie dziwię się. Trzeba by napisać tę książkę
od nowa.
Przymykam oko na takie drobiazgi,
jak brak znajomości znaczeń absolutnie podstawowych słów: znajoma pojawia się jako
synonim narzeczonej, a znajomy, to serdeczny kumpel. Nie wiem, co autorka ma na
myśli pisząc podmurówka, ale, o ile mi wiadomo, nie wstawia się tam licznych okien.
Pomijam drażniącą manierę bohaterów, którzy zamiast zwyczajnie mówić, często
syczą, charczą, warczą i odburkują, a do tego co chwila drżą, przechodzi ich
dreszcz albo wstrzymują oddech. Naprawdę, na co drugiej stronie. No dobrze, co czwartej.
Najbardziej rozbawiły mnie jednak metafory. Takich kwiatków stylistycznych jest
mnóstwo. Wybrałam tylko crème de la crème.
Jak będziecie mieć dość, nie musicie doczytywać do końca. Oddaję głos autorce:
„(…) bezczelny policjant i tak raz na jakiś czas przechadzał się po jej
myślach”. [ja bym wolała, żeby przechadzał się po trotuarze]
„(…) uznawała to miejsce za soczewkę, w której skupia się portret
współczesnej Warszawy”.[mimo bujnej wyobraźni, nie potrafię sobie wyobrazić
portretu, który się skupia w soczewce]
„(…) rzuciła mu mordercze, a zarazem podszyte niepokojem spojrzenie.”
[albo rybki, albo akwarium]
„Bruno rozejrzał się uważnie, aż w końcu jego wzrok zatrzymał się na
lesie, który jakby na żądanie zamruczał ponuro pozbawionymi liści kikutami
drzew. (…) Wydawało mu się, że las również na niego patrzy.” [las mruczy kikutami, czyż to nie piękne?]
„Ich oczy spotkały się niespodziewanie, wywołując u niego przykre
ukłucie pod żebrami.” [oczy, które kłują, ciekawe]
„Sunął po złotym asfalcie, który lśnił od odbijającego się w kroplach
wody słońca i tonął w nostalgicznej melodii wygrywanej na trąbce.” [jak
„Wyszków tonie”, to asfalt też może]
„Gdy odstawiła naczynie [kubek z herbatą] na ceramice pojawiły się brązowe okręgi po wypitym napoju, a Larysę
przeszedł dreszcz [no, horror po prostu] na samą myśl o tym, że podobne ślady tworzyły się również na zębach
kobiety [nie lepiej o własne zęby się zatroszczyć?].
„Szukała w pracownicach stowarzyszenia jej oczu, ale twarze, na które
patrzyła, wydawały jej się obce.” [???]
„(…) jej
strój odbiegał od tego, jak ją zapamiętał, ale kiedy na niego spojrzała i
zastygła w bezruchu, a w jej oczach pojawił się błysk, zobaczył wyraźnie, że to
jego siostra.” [ona też po błysku go poznała?]
„Ciałem Larysy targały nieprzyjemne torsje” [a są torsje przyjemne?]
„(…) słowa Brunona były jak czubek szpilki trafiający w napompowany do
granic możliwości balon(…)”
„Jej zapięte pod szyję kołnierzyki, mało kobiece swetry i buty z
okrągłymi czubkami ukrywały wszystko, czego eksponowanie można by uznać za
objaw pychy.” [jakie objawy pychy ukrywają buty z okrągłymi czubkami, i
dlaczego buty z wąskimi czubkami już nie?]
„(…) dolał alkoholu do kryształowego naczynia, po czym zbliżył je do ust
(…) [dodam, że chodzi o szklankę, nie wazę]
„Zanim zabrał ją do sypialni, zatrzymał się na chwilę i raz jeszcze
spojrzał jej w oczy, jakby milcząco prosił o pozwolenie.” [facet, jak już
ją masz, to ją bierz, no przecież taki twardy glina jesteś, a zachowujesz się
jak ministrant].
„Kiedy go całowała, namiętnie i głęboko jęknął z rozkoszy.” [yes!
yes! yes!, barytonem]
„Na górze pańska żona i córki czekają z gorącą pizzą. Nie wydaje mi się,
że będą chciały ją zjeść w towarzystwie gościa, który je okłamuje.” [no
jasne, pizza wymaga towarzystwa prawdomównych]
„Odwróciła się z oczami pełnymi łez i nożem, który ściskała za rękojeść.”
[odwróciła się z oczami i nożem… piękne, chyba też wypróbuję tę metodę]
„Byłbym wściekły, ale uratowaliście mi życie.”
Byłabym wciekła, że przeczytałam
tę książkę, ale przynajmniej pisząc tę recenzję miałam trochę zabawy. Świat
bywa piękny, czasami [nie dla autorki, tym razem].