Myślałam, że nie dam rady tej książce. „Autostradę do piekła” Górskiego połknęłam w trzy noce (patrz: niżej), z „Ruinami” męczyłam się prawie miesiąc. Żadnej motywacji do czytania. Żadnego napięcia. Dłużyzny niemiłosierne. Żadnej interakcji z bohaterkami, które tylko smęcą.
Doczytałam, no bo przecież to Kuźmińscy. Wszystkie moje poprzednie lektury tej pary autorów były trafione. Może jak dojdę do końca okaże się, że warto było czekać? Niestety, nikt nie jest doskonały.
Kiedy w kryminale „nic się nie dzieje” zawsze mam nadzieję, że jest tak po coś. Że będą przynajmniej interesujący bohaterowie, ważny temat, świetne tło obyczajowe albo jakieś walory edukacyjne czy przesłanie. Tutaj tego nie znajduję. Są za to smętne wywody, które starają się sprawiać wrażenie literatury wyższych lotów. Oczywiście, można pisać o teatrze eksperymentalnym i przekraczaniu granic sztuki w inscenizacjach teatralnych, ale nie tego oczekuję po literaturze kryminalnej.
Bohaterki – detektywki, jak sklonowane. Obydwie z takimi samymi problemami dotyczącymi byłych przyjaciółek, które zmarły tragicznie. Obydwie obwiniają się (bezpodstawnie) o ich śmierć i bardziej im zależy na rozwiązaniu własnych problemów emocjonalnych niż na prowadzeniu śledztwa. Spokojnie wystarczyłaby taka jedna. To nużące czytać dwa razy o tym samym, chociaż w różnych wariantach.
Dwie śmierci, które niby się łączą, ale czy mają ze sobą coś wspólnego? I znów – mamy materiał na dwie odrębnie opowiedziane historie. Może nabrałoby to jakiejś dynamiki. Tylko, że wtedy trzeba by wymyślić wydarzenia popychające akcję do przodu, a nie watować objętość cytatami z Szekspira. Wszyscy wiedzą, że wielkim pisarzem był, nie trzeba o tym na każdym kroku przypominać. Kupiłam kryminał, a nie wybór sztuk teatralnych. Te stoją na półce, i jak będę chciała, to po nie sięgnę, nie muszę przypominać sobie obszernych fragmentów z „Otella” czy „Hamleta” w przerwach między poszukiwaniem zabójców. Cytatów jest mnóstwo i nie mają żadnego wpływu na przebieg akcji. Naprawdę trudno uwierzyć, że znalazły się w „Ruinach” z innego powodu, niż dobicie do wymaganej kontraktem liczby znaków.
Zakończenie przekombinowane. Jak już nie ma się innego pomysłu, zawsze można wcisnąć pseudosatanistyczne rytuały wyjaśniane przez sztuczną inteligencję (to nie ja na to wpadłam, to autorzy). To niewiarygodne, że nastolatkowie słuchający heavy metalu mogli tworzyć i traktować na poważnie teksty na poziomie abstrakcji sięgającej wyżyn Tybetu (czytaj: postmodernistyczny bełkot). Satanizm – owszem, ale nie podany tekstem niezrozumiałym nawet dla absolwentów filozofii.
Ostatnia akcja detektywek – absurdalna. I co? Pan prokurator zgodził się na włamanie? Nie zauważył? A może jeszcze wydał nakaz? Odjechali nam tu autorzy.
Trudno też uwierzyć, że w dzisiejszych czasach można kogoś zniszczyć jedną krytyczną recenzją w internecie. Moją recenzją przecież też nikt się nie przejmie, bo nawet jej nie zauważy. Gdyby jednak jakimś cudem wpadła wam w oko, to przynajmniej będziecie wiedzieli, że ostrzegałam.
Ocena dopuszczajaca, bo doceniam, że autorzy chcieli przemycić jakieś przesłanie. Niestety, zaginęło w morzu niepotrzebnych słów.