niedziela, 22 kwietnia 2018

Grzegorz Kapla „Bezdech” Ocena: 1/6


„KURWY PIERDOLONE I CHUJE JEBANE”
Bardzo przepraszam moich drogich czytelników za słowa użyte w tytule, ale jak zapewne zauważyliście ujęte są one w cudzysłów. Tak, to oczywiście próbka twórczości autora, a nie nowa inicjatywa językowa waszego recenzenta obliczona na przyciągnięcie uwagi tłumów.

W „Bezdechu” przeklinają wszyscy, i to już nawet nie jak szewcy, tylko jak lumpy z najgłębszego dołu z kloaką, w której kąpią się najwyraźniej dla przyjemności. Bohaterowie nawet jak myślą to przeklinają, a żeby tego było mało, to wulgaryzmy w ilości hurtowej występują także w narracji odautorskiej.

Żeby była jasność: nie jestem przedwojenną hrabiną, która oburza się gdy tylko słyszy słowo na „ch”. Uważam, że wulgaryzmy w powieści mają sens, jeśli występują w dialogach lub monologach bohatera po to, by jakoś go opisywać, wyróżniać z tłumu, wskazywać na pochodzenie, lub kiedy też wskazują na jakieś szczególne emocje. Ale kiedy wyrażają się tak w zwyczajnych sytuacjach zwyczajni ludzie? I jeszcze takim językiem posługuje się autor, który powinien narzucać wzorce i kreować masową wyobraźnię? No przecież to jakaś hucpa! Niczym nieuzasadnione przekleństwa padają w tej książce prawie na każdej stronie, a tak wielkie ich zagęszczenie powoduje, że czytelnik zaczyna toczyć pianę z ust.

Czytam te wszystkie zamieszczone na portalu Lubimy Czytać entuzjastyczne recenzje i coraz szerzej otwieram oczy ze zdumienia. Wlewanie lukru do dołu z kloaką nie spowoduje przecież, że zacznie on pachnieć fiołkami. Najbardziej zirytowała mnie oceniająca „Bezdech” na dziesięć gwiazdek redaktorka tej książki, występująca pod nickiem Justinek, która przepuściła te wszystkie wulgaryzmy. Inne błędy językowe litościwie przemilczę, bo szkoda czasu. Niepoprawność językowa to naprawdę drobiazg w porównaniu z innymi słabościami tej książki.

Bo przecież język językiem, a treść treścią. I ona również, żeby pozostać w stylistyce autora - jest do dupy. Autor opowiada nam w tej książce historię dwóch odrębnych, nie mających ze sobą absolutnie nic wspólnego śledztw, które łączy tylko osoba prowadzącej. To oczywiście nic nowego w powieści kryminalnej, bardzo często wprowadza się poboczne wątki, mistrzowsko robią to na przykład Wojciech Chmielarz czy Małgorzata Rogala, ale opowieści te powinny jakoś o siebie zahaczać, muszą pojawiać w jakimś konkretnym celu. A Grzegorz Kapla zaproponował nam w jednej powieści dwie książki, prowadząc akcję równolegle dla niepoznaki.

Śledztwo pierwsze dotyczy zabójstwa młodej dziewczyny, zakatowanej na śmierć i wyłowionej z rzeki. Zajmuje nie więcej niż jedną czwartą książki, policjanci wpadają na tropy bez żadnego wysiłku, wszystko dostają na tacy, od pewnego momentu, gdy wyjaśnia się tożsamość dziewczyny rozwiązanie jest oczywiste i banalne. Zupełnie nie wiem po co została wpleciona ta historia, chyba tylko po to, żeby autor mógł zademonstrować swój stosunek do fundamentalistów islamskich.

Wątek, który pojawia się jako drugi jest o wiele bardziej rozbudowany i wystarczyłby spokojnie na całą powieść, gdyby tylko Grzegorz Kapla wysilił się, aby znaleźć trochę bardziej oryginalny temat. Mamy historię rozgrywającą się na dwóch płaszczyznach czasowych – współczesne śledztwo i losy bohaterów, których śledztwo to dotyczy, począwszy od czasów sprzed II wojny światowej. Mało wiarygodny jest już punkt wyjścia – dochodzenie zostaje zlecone policjantce przez jej przełożonego nieoficjalnie, ale jest wykonywane w ramach obowiązków służbowych. Ale pal licho policyjną biurokrację. Znów ważniejsza jest treść.

Opowieść z przeszłości nie ma żadnej dramaturgii, żadnej zagadki, toczy się rozwlekle i składa z wszelkich możliwych klisz, które eksploatowane były już w kulturze tysiące razy: żydowskie dziecko uratowane z Holocaustu, trójkąt miłosny, żołnierze wyklęci-niewyklęci, ubeckie przesłuchania i torturowanie więźniów, no i ubeckie teczki, które wałkowane już były tyle razy, że mi wyłażą wszystkimi bokami.

Autor pozwala uczestniczyć bohaterom w wydarzeniach mających kluczowy wpływ na losy powojennej Polski, ale fakty historyczne traktuje po macoszemu. Jak można przytaczać jeden z najważniejszych cytatów, które zmieniły (dosłownie) oblicze ziemi, wycinając z cytatu najistotniejsze słowa, które wtedy padły??? Jan Paweł II powiedział na placu Zwycięstwa w 1979 roku: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi.” I to słowa „tej ziemi” zmieniły oblicze świata. Grzegorz Kapla akurat te dwa słowa przemilcza. Widocznie uważa, że nie miały żadnego znaczenia.

I jeszcze jeden cytat opisujący główną bohaterkę, którym autor dołożył gwóźdź do własnej trumny: „Kiedyś może nawet czuła, że ludzie z Biedronki i ona, z ekologiczną torbą z delikatesów, to dwa różne gatunki. Teraz jest już inną kobietą. Już nie gardzi ludźmi tylko dlatego, że zarabiają mniej. Gardzi tymi, którzy mniej myślą.”

Takimi bohaterami i książkami, to ja, „kurwa” (za przeproszeniem) gardzę.

Tagi: Grzegorz Kapla "Bezdech", Kapla "Bezdech, Grzegorz Kapla "Bezdech" recenzja, "Grzegorz Kapla "Bezdech" opinie

piątek, 20 kwietnia 2018

Małgorzata Rogala „Grzech zaniechania” Ocena: 5/6

KIEDY RECENZENT DAJE PLAMĘ DUBELTOWO
Nazwisko Małgorzaty Rogali nic mi nie powiedziało. Po ostatnich przygodach z polskimi autorami, którym publikuje się książki „jak leci”, bez żadnej kontroli jakości, na wszelki wypadek, sprawdziwszy wcześniej, że autorka ma na swym koncie kilka powieści sięgnęłam od razu po ostatnią, mając nadzieję, że zdołała już przy okazji wcześniejszych publikacji nauczyć się pisać.

I to była moja pierwsza wtopa. Powieść okazała się bezbłędna. Idealna. Akcja rozkręca się od pierwszej strony, intryga poprowadzona logicznie, ciekawa para bohaterów - policjantów, których poznajemy również od prywatnej strony, żadnych niedokończonych wątków, żadnych nieprawdopodobnych „ubarwiaczy” w stylu ucieczki z najbardziej strzeżonego rosyjskiego więzienia, temat zdokumentowany rzetelnie. Naprawdę, wszystko tak jak trzeba.

Natychmiast postanowiłam sięgnąć po następną książkę autorki, tym razem pierwszą z cyklu: Agata Górska i Sławek Tomczyk. Chociaż każda z powieści opowiada odrębną historię, to jednak prywatne losy bohaterów również odgrywają niebagatelną rolę, więc warto je śledzić chronologicznie. Podobny zabieg stosują w swych w powieściach Camilla Läckberg i Lisa Marklund, do których to pisarek śmiało można naszą autorkę porównać; zgoda, trochę na wyrost, ale jestem przekonana, że Małgorzata Rogala będzie się rozwijać w dobrym kierunku.

Zaczęłam czytać „Zapłatę”, i to była moja druga wtopa. Po kilku stronach zorientowałam się, że już tę książkę czytałam. Nie przeszkodziło mi to jednak doczytać powieści do końca. Wprawdzie po kilku rozdziałach przypomniałam sobie „kto zabił”, ale jednak samo śledztwo, dochodzenie do prawdy okazał się na tyle interesujące, że z satysfakcją dotarłam do ostatniej strony.

Teraz już wiecie, dlaczego tak naprawdę prowadzę te zapiski. Żeby pamiętać, co przeczytałam i nie narażać się na takie wpadki.

Małgorzata Rogala – zapamiętajcie to nazwisko. Warto!

Tagi: Małgorzata Rogala, Małgorzata Rogala pisarka, Małgorzata Rogala „Grzech zaniechania”, „Grzech zaniechania” recenzja, „Grzech zaniechania” opinie, Agata Górska i Sławek Tomczyk, Rogala „Zapłata”

niedziela, 15 kwietnia 2018

Lee Child „Nocna runda” Ocena: 5/6


DLACZEGO KOCHAMY JACKA REACHERA? 
(kto nie kocha jest zwolniony z lektury)

Jack żyje tak, jak chce: nie ma domu, samochodu, komórki, rodziny, włóczy się po świecie i jest mu z tym dobrze.

Jack ma wybitny talent do pakowania się w kłopoty, ale zawsze udaje się mu wyjść z opresji cało.

Jack jest diablo inteligentny i potrafi przewidzieć działania przeciwnika na kilometr.

Jack nie ma oporów, żeby dać w mordę lub nawet zastrzelić z zimną krwią, jeśli tylko jest przekonany, że działa w słusznej sprawie i sprawiedliwość ma po swojej stronie.

Jack jest człowiekiem honoru, wie, na czym polega lojalność i zawsze staje w obronie słabszych i pokrzywdzonych.

Jack zawsze wygrywa i wszystkie, niezgodne z prawem występki uchodzą mu na sucho.

Wiem, zasadniczo, takich ludzi nie ma, ale lubię gościa, i co mi zrobicie?

Dlatego trochę zawyżam ocenę tej książki (w tej serii bywały lepsze). Dla mnie jednak Jack Reacher dzisiaj, to trochę jak Pan Samochodzik w czasach dzieciństwa – jest niedoścignionym idolem (spokojnie, tylko żartuję).

Dlaczego zawyżam? Bo tym razem Lee Child pozwolił sobie na wpadki logiczne, które w przypadku tak doświadczonego autora nie powinny mieć miejsca.

To zupełnie nieprawdopodobne, żeby postać opisana wcześniej jako nędzny dupek była tak naprawdę niespotykanym na skalę przyrody geniuszem komputerowym. To z niczego nie wynika, czyli deus ex machina. A jeżeli jednak ta kreatura była geniuszem, nie ukrywałaby przecież kluczowego dla całej sprawy przedmiotu/dowodu w tak banalnym, dostępnym prawie dla każdego miejscu. To nie zawsze prawda, że najciemniej jest pod latarnią. I jeszcze - zupełnie nie wierzę, że generał – intendent z West Point udziela tak ważnych informacji zupełnie obcej osobie przez telefon.

No sorry, Mister Child, nie tylko polscy autorzy popełniają błędy. Ale czego się nie robi z miłości do Jacka?

Tagi: Lee Child "Nocna runda", "Nocna runda" recenzja, "Nocna runda" opinie, Jack Reacher

wtorek, 10 kwietnia 2018

Robert Harris „Monachium” Ocena 5/6


DUCHY JAK ŻYWE
Nowe książki Roberta Harrisa i Lee Childa ukazują się w tym samym czasie! Trzeba było rzucić monetą.

Zaczęłam (jak los chciał) od „Monachium” Harrisa, podchodząc do powieści z pewną nieufnością. Nie podejrzewałam autora o political fiction (jak się okazało słusznie), więc poprzeczka musiała zostać zawieszona wysoko. Bo jak tu napisać powieść sensacyjną, kiedy wszyscy (a przynajmniej ci, którzy uważali choć trochę na lekcjach historii) wiedzą, jak się ta historia zakończy? Niepotrzebnie jednak wątpiłam w geniusz jednego z moich ulubionych autorów. Obawy okazały się nieuzasadnione.

Akcja „Monachium” rozwija się powoli, ale kiedy już się rozkręci zostajemy wciągnięci w wir historii (również tej przez duże „H”) bez reszty.

Nie czuję się wystarczająco kompetentna, żeby oceniać wiarygodność historyczną Roberta Harrisa, ale biorąc pod uwagę naprawdę imponującą bibliografię, którą autor zamieścił w posłowiu myślę, że można mu pod tym względem zaufać bez zastrzeżeń i śmiało założyć, że jest to nie tylko świetnie napisana powieść sensacyjna, ale również źródło rzetelnej wiedzy.

Czytając książkę czujemy się tak, jakbyśmy sami tam wtedy byli, stali obok Chamberlaina, Hitlera, Daladiera, Duce. Wrażenie jest naprawdę niesamowite. Mimo, że wiedza historyczna tkwiąca uparcie gdzieś z tyłu głowy podpowiada, że przecież będzie tak, jak będzie, że historii nie da się zmienić, to jednak opowieść skonstruowana jest tak perfekcyjnie, że przez cały czas mamy nadzieję, że może jednak sprawy potoczą się w innym kierunku, że uda się odwrócić bieg historii.

Robert Harris napisał w posłowiu „Monachium”, że powieść stanowi kulminację jego trwającej od ponad trzydziestu lat fascynacji układem monachijskim. Bardzo żałuję, że autor nie uległ podobnej fascynacji kulisami konferencji w Jałcie albo Teheranie. To dopiero byłaby lektura! Ale może jeszcze nie wszystko stracone…

Tagi:  Robert Harris "Monachium, Harris "Monachium" , Harris "Monachium" recenzja, Harris "Monachium" opinie, układ monachijski