Dziś, bardzo nietypowo, publikuję mój wywiad, który miał premierę na portalu nakanapie.pl. I portal, i autorka wyjątkowo godni polecenia.
Izabela Szylko
Dziennikarka, reżyserka, scenarzystka i pisarka. Pracowała
m.in. w miesięczniku „Kino” i telewizyjnym „Ekspresie Reporterów”.
Jej debiut literacki „Madonna z hiacyntem” został wyróżniony
w konkursie na powieść kryminalną miesięcznika „Detektyw”, a scenariusz będący
adaptacją powieści „Łyżeczka” znalazł się w finale „Script Pro” –
najważniejszego w Polsce konkursu dla scenarzystów.
Reżyserka i scenarzystka filmu „Niezawodny system”,
nagradzanego na międzynarodowych festiwalach.
Uczy kreatywnego pisania.
MOŻE KIEDYŚ WYGRAM
Rzadko mi się zdarza, że po przeczytaniu
zaledwie dwóch książek autora mam wrażenie, jakbym znała go od dziecka. Czy
możemy przejść „na ty”?
Jasne. Ja mam
podobne wrażenie czytając twoje recenzje.
Uprzejmości
wymienione, teraz do rzeczy. Dlaczego nie lubisz wywiadów?
Tylko, kiedy sama muszę odpowiadać na pytania.
Jeśli to ja występuję w roli pytającego – nie ma problemu. Wolę dowiadywać się
czegoś nowego o ludziach, niż opowiadać o sobie. Taka natura.
Nie wróżę
ci kariery z takim podejściem, ale ze mną nie będzie łatwo.
Tak podejrzewałam (westchnienie).
Dlaczego
wydałaś tę książkę sama?
A musimy o tym rozmawiać?
Tak.
Zgodziłaś się na wywiad, a ja uprzedzałam, że nie będzie łatwo.
Już teraz? Poczekaj, dojdziemy do tego. Musi być
jakiś suspens.
Umiesz
stopniować napięcie.
Tego akurat można się nauczyć.
No
właśnie. Prowadzisz kursy pisarskie. Czy to ma sens? Czy pisania w ogóle można
się nauczyć? Talent nie wystarczy?
Jeśli ktoś nie opanował w szkole podstawowej
sztuki poprawnego składania zdań, to kurs pisarski na nic mu się nie przyda.
Jeśli jednak ktoś ma iskrę Bożą, to taki kurs może pomóc uporządkować wiele
rzeczy. Wystarczy poznać kilka technik, które ja nazywam „sztuczkami”, dzięki
którym można pisać o wiele lepiej, oczywiście, jeśli się już ten talent ma. I
jeśli komuś na tym zależy. Raymond Chandler ukończył kurs pisarski, podobnie
jak noblista Kazuo Ishiguro, więc chyba ta wiedza nie przeszkadza w pisaniu.
A
zdradzisz chociaż jedną taką „sztuczkę”?
Zawsze powtarzam uczestnikom moich kursów:
najpierw pokazuj, potem wyjaśniaj. Jeśli opiszesz nagiego faceta biegnącego
ulicą w środku nocy, od razu wzbudzisz zainteresowanie. Czytelnik będzie chciał
się dowiedzieć, o co chodzi. To jakiś wariat czy ekshibicjonista? A może się z
kimś założył? Albo został okradziony? Jeżeli najpierw wyjaśnisz, że to był
tylko zakład, a potem pokażesz, że facet biegnie na golasa – to będzie
powtórka, a więc nuda.
Gdy o tym
mówisz, to wydaje się oczywiste, ale czytając książki polskich autorów, czasem mam
wrażenie, że nigdy o tej zasadzie nie słyszeli.
Bo samemu często się tego nie widzi. Mówię to z
własnego doświadczenia. Potrzeba kogoś, kto popatrzy na tekst świeżym okiem i
zwróci uwagę na błędy. Każdemu autorowi przydałaby się taka Rudolfina, tylko zanim
jeszcze książka trafi do księgarń.
O tak, już
widzę, jak wydawcy rzucają się hurmem, abym pomogła im ulepszać książki
bestsellerowych autorów. A potem zmuszają ich, aby poprawiali błędy. I obiecują,
że będą wydawać pięć doskonałych książek rocznie zamiast dwudziestu byle
jakich. To by mogłoby się wydarzyć w jakimś wszechświecie równoległym.
Chyba tak (śmiech). Jeżeli autorzy piszą pod
presją deadline’ów, a wydawcy mają napięty harmonogram, nie ma czasu na
poprawki.
A jeśli
chodzi o co innego? Wydawcom nie chce się wysilać, bo uważają, że czytelnik i
tak wszystko kupi, byle tylko „łatwo się czytało”?
Ale raczej nic się z tym nie da zrobić, prawda?
No chyba, że rzeczywiście przeniesiemy się do alternatywnej rzeczywistości. A
może wystarczyłoby cofnąć się w czasie? Dziesięć lat wystarczy. Wydaje mi się,
że wtedy nie wydawało się tak wielu słabych książek, jak teraz.
Zostawmy
te kuszące wizje. Czy dlatego właśnie pisanie „Damy z blizną” zajęło ci aż dwa
lata?
Mówiąc szczerze, to nawet dłużej. Na pomysł
wpadłam wiele lat temu. Zaczęłam się zastanawiać, co by było gdyby żona
któregoś z tych polityków, którzy najgłośniej sprzeciwiają się aborcji została
napadnięta, zgwałcona i zaszła w ciążę? Co on by zrobił? Czy radośnie
wychowywałby dziecko psychopaty, jak swoje własne? Czy może zmieniłby swoje
przekonania? Zaczęłam pisać szkic tej historii i utknęłam w momencie, kiedy
polityk dowiaduje się, że żona jest w ciąży. Co dalej? Żona rodzi dziecko i
mamy dramat rodzinny. Słabe to. Żona usuwa ciążę? Też dramat rodzinny, tylko
innego rodzaju. Znów nic nowego. Żona traci dziecko w wyniku poronienia?
Najłatwiejsze wyjście, ale też najsłabsze, z rodzaju deus ex machina. I pewnego
dnia, siedząc na tarasie mojego domu na Mazurach, gdy już zapomniałam, że
chciałam napisać taką historię, przyszło mi do głowy zupełnie niekonwencjonalne
rozwiązanie. A gdyby właśnie w tym miejscu, nad tym jeziorem popełniono
zbrodnię? I to jest odpowiedź na niezadane pytanie: skąd biorą się pomysły.
Pomysły po prostu przychodzą i same nas znajdują, tylko trzeba na nie poczekać.
Pomysł
przyszedł, więc potem poszło jak z płatka.
Żeby to było takie łatwe. Napisałam książkę,
ucieszyłam się, że nareszcie mam to za sobą i dałam tekst do przeczytania kilku
zaprzyjaźnionym osobom. I wszystkie stwierdziły, że nie przekonują ich
motywacje głównych bohaterów. Uwagi były bardzo rzeczowe, więc nie miałam
wyjścia, musiałam się z nimi zgodzić. Wyrzuciłam jedną czwartą tekstu do kosza,
dodałam nowe wątki, które zmieniły wydźwięk powieści i wyjaśniły działania bohaterów.
Domyślam
się, że to jeszcze nie koniec.
Zmusiłam przyjaciół do przeczytania nowej wersji
i już nie mieli zarzutów, ale wyrazili żal, że jedyna naprawdę pozytywna postać
w powieści okazuje się najbardziej przegrana. Nawet się z tym zgodziłam, ale
nie miałam pomysłu, jak to zmienić. Dopiero później, gdy podobną uwagę zgłosiła
redaktorka książki, przyszło mi do głowy co zrobić, żeby zakończenie nie było
takie ponure.
I dzięki
temu na końcu mamy jeszcze jeden twist, co, moim zdaniem, wyszło książce na
dobre. „Dama z blizną” to mroczny kryminał, momentami thriller i dużo w tym
polityki. „Szpilki za milion” to była czysta rozrywka z hiper-optymistycznym
zakończeniem. Nie czytałam dwóch wcześniejszych twoich książek, „Łyżeczki” i
„Madonny z hiacyntem”, ale z opisów wynika, że pierwsza – to powieść obyczajowa
o toksycznej matce, a druga jest konwencjonalnym kryminałem. Zastanawia mnie,
jak to możliwe, że twoje książki tak bardzo różnią się tematycznie i gatunkowo.
Pytasz dlaczego nie tłukę serii, wciąż w ten sam
deseń?
Nie
chciałam być aż tak dosadna.
Ja nie mam łatwości pisania. Zaczynam pisać
dopiero wtedy, gdy uznam, że mam wystarczająco dobry pomysł, od początku do
końca przemyślany, i kiedy historia jest dla mnie z jakichś powodów ważna.
Pisanie na zadany temat, to byłaby straszna męczarnia, taka praca w fabryce,
przy taśmie, niczym Charlie Chaplin w filmie „Dzisiejsze czasy”. Nie znoszę też
deadline’ów, bo nie wyobrażam sobie, że można by nie dotrzymać terminu. A co,
jeśli czas publikacji będzie się zbliżał nieuchronnie, a ja wciąż będę
niezadowolona z efektów mojej pracy? Przecież nie oddam półproduktu.
Zaczynam
się domyślać, dlaczego wydałaś tę książkę samodzielnie.
Po pierwsze - skłoniły mnie do tego bardzo złe
doświadczenia z poprzednimi wydawcami. Dużo by o tym mówić, ale nie lubię
narzekać, więc może opiszę to we wspomnieniach (śmiech). Po drugie - brak
odzewu ze strony wydawnictw. Może za słabo się starałam.
Jak to?
Przecież to świetna książka!
Tylko trzeba najpierw ją przeczytać, żeby się o
tym przekonać. A przecież kryminał polityczny „się nie sprzedaje”, jak mi
powiedziano w firmie dystrybucyjnej. Więc nawet nie warto otworzyć pliku. Po
trzecie – chciałam mieć wreszcie sama wpływ na wszystko. Jeśli coś pójdzie nie
tak, mogę mieć pretensje tylko do siebie.
I jakie to
pretensje?
O tym też napiszę we wspomnieniach. To materiał
na bestseller (śmiech). Rynek wydawniczy to dżungla. Może warto pokazać ją od
środka, w krzywym zwierciadle, z uwzględnieniem wszystkich pułapek, które
czyhają na naiwnego autora. Naprawdę, trzeba mieć oczy z tyłu głowy, żeby nie
dać się wykiwać.
Domyślam
się, że kolejna książka będzie również zupełnie inna niż poprzednie. Trudno mi
sobie wyobrazić kontynuację „Damy z blizną”.
Dobrze się domyślasz. W następnej książce
spełniam marzenia z dzieciństwa. Zawsze chciałam przeżyć wielką przygodę. I
przeżywam, tyle że w wyobraźni. To powieść sensacyjno-przygodowa, z zagadką
historyczną w tle, o wiele lżejszego kalibru niż „Dama z blizną”, ale
poważniejsza niż „Szpilki za milion”. Jeżeli kochasz przygodę, to warto
poczekać.
Czy
również zamierzasz ją wydać sama?
Jeszcze nie wiem. Samodzielne wydanie książki
wiąże się z morderczą pracą. Jeśli autor musi być jednocześnie wydawcą,
księgowym, agentem reklamowym, handlowcem, informatykiem, montażystą dźwięku
(bo właśnie skończyłam montować audiobook, który ukaże się we wrześniu), nie
pozostaje czasu na pisanie. A jeszcze kilka pomysłów mam.
Jak sobie
z tym wszystkim dajesz radę?
Gonię w piętkę. Ale, jak ta biegaczka Sifan
Hassan, która przewróciła się na igrzyskach w Tokio w trakcie biegu na 1500
metrów, a potem podniosła, i wygrała ten wyścig, też się podnoszę. Może kiedyś
wygram.