czwartek, 20 maja 2021

Tomasz Duszyński „Glatz” Ocena: 5/6

PRAWIE JAK, A MOŻE NAWET LEPIEJ …

Jeżeli macie sentyment do pierwszych powieści Marka Krajewskiego, a do ostatnich już niekoniecznie, to ta wiadomość na pewno was ucieszy. Wydaje się, że pojawił się godny zastępca pana Marka. Jest to wiadomość jednocześnie i dobra, i gorsza. Dobra, bo możemy znów zanurzyć się w soczystym językiem snutą opowieść, znowu urzekają klimaty niemieckiego Dolnego Śląska (akcja toczy się niedługo po zakończeniu I wojny światowej), możemy spacerować ulicami Kłodzka, jakbyśmy sami tam wtedy byli i połykać akcję haustami, nie mogąc się doczekać, co będzie dalej.

Ta gorsza wiadomość wynika, niestety, z konstatacji, że to wszystko, chociaż świetne i dorównujące poziomem pierwszych opowieści o Mocku - już było, że analogii z twórczością Marka Krajewskiego nie da się uniknąć. I tu pojawia się, na szczęście, refleksja trzecia. Nie ma co czepiać się autora, który po prostu publikuje w czasach, kiedy trudno odkrywać nowe lądy. Wydawcy przyzwyczajają nas przecież, żeby nie wymagać zbyt wiele. Krajewski teraz pisze na akord, więc przestałam czytać jego książki. Może przynajmniej kolejne powieści Duszyńskiego będą dopracowane tak, jak „Glatz”.

Dlatego nie chwalę pierwszej części serii o Kłodzku z takim entuzjazmem, jak, mówiąc szczerze, powinnam. Pamiętam moje zachwyty nad debiutem Krzysztofa Bochusa i równie dobrze rozczarowanie po przeczytaniu drugiej książki z serii. Ale spokojnie, mam zamiar zabrać się za kolejne tomy, i wtedy przyjdzie czas na zachwyty (albo i nie).

Intryga „Glatz” jest bardzo dobrze skonstruowana. Dramaturgia nie siada, nie ma zagrywek w stylu „zabili go i uciekł”, żadnych podpowiedzi pan Bóg nie zsyła z nieba. Wszystko gra.

W Kłodzku dochodzi do serii morderstw, które muszą być jakoś ze sobą powiązane. Autor umiejętnie zwodzi czytelnika, podobnie jak przestępcy kierują śledczych na fałszywe tory. Wszystkie wątki dopięte są na ostatni guzik, wszystkie potrzebne i wszystkie się łączą w zakończeniu. Domniemane motywy zbrodni są dosyć klasyczne (pojawiają się i Żydzi, i masoni i początkujący naziści, a nawet pederaści), więc znów można by się czepiać, ale cóż, to tematy po prostu bardzo symptomatyczne dla opisywanych czasów (z wyjątkiem pederastów), więc chwała autorowi, że przynajmniej przyłożył się do dokumentacji niezwykle solidnie. Duszyński dzieli się jednak swą rozległą wiedzą z czytelnikiem w tak subtelny sposób, że nie mamy wrażenia, że przynudza albo, że zapomniał, że pisze powieść gatunkową. To przede wszystkim rasowy kryminał – bez dwóch zdań.

Bardzo ciekawe są też wszystkie występujące w książce postaci: nie tylko główny detektyw – kapitan wywiadu Wilhelm Klein, ale również jego współpracownicy i inne postaci drugoplanowe. Kapitan Klein ma również swoją własną tajemnicę i stopniowe dochodzenie do prawdy (niecałej, bo coś jednak trzeba zostawić na kolejne tomy) jest dodatkowym atutem tej powieści.

Z wielką ciekawością będę obserwować, jak Tomasz Duszyński sobie radzi z polskim rynkiem wydawniczym.

 

wtorek, 4 maja 2021

Ken Follett „Igła” Ocena: 3/6

JAK NA KOBIETĘ…

Zaliczam kolejnego klasyka z gatunku: no dobrze, wszystko w porządku, fajnie się czyta, porządna intryga, ciekawy temat, ale zupełnie nic się nie stanie, jeśli tej książki nie przeczytacie.

Nie chciałoby mi się na temat „Igły” skrobnąć nawet kilku zdań, podobnie jak na temat osławionych „Filarów ziemi” tego autora (ten sam gatunek, jak wyżej, tylko pięć razy więcej słów), gdyby nie refleksja, która przyszła mi do głowy, gdy dotarłam do zakończenia.

Jak ten świat się zmienia! I proszę! Czasami również na lepsze!

Akcja „Igły” dzieje się w czasach II wojny światowej, książka została opublikowana w 1978 roku, ale gdyby została wydana dzisiaj, wszystkie czytelniczki, nieważne, czy z parasolkami czy bez, nie pozostawiłyby na autorze nawet suchej nitki. Żaden autor mężczyźniany w dzisiejszych czasach nie odważyłby się czegoś takiego napisać.

W pokonaniu niemieckiego super-szpiega (nic nie zdradzam, nawet przedszkolaki wiedzą, że Niemcy przegrały tę wojnę) największą rolę odegrała kobieta. No i super. Tylko, że autor co chwila zachwyca się: cóż za kobieta! Czterdzieści lat temu ten zachwyt zapewne brzmiał niewinnie. Dzisiaj odczytuje się to zupełnie inaczej: popatrzcie, to niewiarygodne, kobieta, a dała sobie radę! Gdyby to był facet, to normalka. Ale kobieta!? To jakaś anomalia przyrodnicza!

Jak to dobrze, że w dzisiejszych czasach kobiety już nie muszą nikomu udowadniać, że też potrafią i literaci dobrze o tym wiedzą.