Otrzymałam niedawno bardzo ciekawego maila na temat powieści Krzysztofa Bochusa "Martwy błękit", a jego autorka wyraziła zgodę na
publikację na moim blogu, więc polemizuję.
„Nie ukrywam, jestem wielką fanką twórczości Krzysztofa Bochusa.
Zapamiętałam Pani opinię nt. "Czarnego manuskryptu" ponieważ prawie w
100 proc. pokrywała się z moimi odczuciami oraz utrzymana była w nietypowej,
wdzięcznej formie. Rozumiem, że "Martwy błękit" nie przypadł Pani go
gustu. Szanuję to. O gustach się nie dyskutuje, chociaż ocenę na 5
("książka przeciętna")[na portalu Lubimy Czytać, dopisek mój] -
uważam za przesadnie surową. Ale ja nie o tym. Mam kilka uwag, jeśli Pani
pozwoli.
1. Ciekawi mnie uzasadnienie zarzutu: "Zaczyna się od morderstwa
upozorowanego na samobójstwo. Ech, chyba to już było.". W "CzM",
o ile pamiętam, mamy do czynienia z prawdziwym samobójstwem organisty. W
"MB" pierwsza scena to morderstwo - tylko upozorowane na samobójstwo.
Gdzie tu deja vu?”
Deja vu, zgodnie z definicją, to
odczucie. Jeżeli czyta się kilka książek tygodniowo nie ma szans, żeby pamiętać
ich fabuły. Zapamiętuje się odczucia: np. książka mi się spodobała, bo miała
fajny klimat, bo bohater był bardzo nietypowy, bo intryga była bezbłędnie
skonstruowana, bo temat tak mnie poruszył, że pół nocy nie mogłam spać. Tutaj
mamy: w części pierwszej podejrzanego o morderstwo osadzonego w więziennej celi,
który popełnia samobójstwo, w części drugiej samobójstwo upozorowane na
morderstwo oraz, podobnie jak w części pierwszej śmierć podejrzanego o
morderstwo, który znów osadzony jest w areszcie, jednak tym razem zabójstwo upozorowane
jest na wypadek przy ucieczce z więzienia. W pamięci czytelnika pozostają dwa
słowa: „samobójstwo” i „upozorowane”. I odczucie, że za dużo tu znajomych motywów.
To odczucie nie pojawiłoby się pewnie, gdybym przeczytała drugą książkę pół
roku później, albo, wręcz przeciwnie, gdybym miała mniejszą sklerozę i
pamiętała dokładny przebieg akcji. Inni czytelnicy być może w ogóle nawet nie
zwrócą na to uwagi, ale mogą się również trafić bardziej pamiętliwi.
„2. Przeciekawy wątek Kabały...Chłonęłam go z zainteresowaniem, uważam takie
"wartości" dodane za cechę stylu Bochusa, wyróżniającą go z grona
innych "kryminalistów".”
Dla współczesnego czytelnika Kabała ma
wartość wyłącznie jako ciekawostka historyczna. Nie wyobrażam sobie, żeby młode
pokolenie chciało traktować na poważnie jej zasady, które brzmią dzisiaj, jak
bajki o żelaznym wilku. Krzysztof Bochus zgłębia się w Kabałę tak drobiazgowo,
że czytelnik ma wrażenie, że musi to do czegoś istotnego prowadzić. Jeżeli
Rottenberg odkrył jakieś niezwykłe prawidłowości, to po takim wprowadzeniu aż
by się chciało wiedzieć, na czym one polegają. I żeby to miało jakiś wpływ na
akcję, a przynajmniej na losy świata ;-)
. A tymczasem wątek ten zostaje zupełnie „puszczony” i do niczego nie prowadzi.
Czyli całe dochodzenie w tym kierunku prowadzone było na darmo. Oczywiście,
fałszywe tropy muszą pojawiać się w powieści kryminalnej, ale nie mogą aż tak
bardzo dominować fabuły.
„Konstatacja, że ponieważ Rottenberg był kabalistą, to siłą rzeczy jego
kolekcja musiała być namalowana przez kabalistów - jest, proszę wybaczyć,
trochę wydumana. Koncept autora to licentia poetica, teza inteligentna i
błyskotliwa, ale nie poparta żadnymi dowodami. Wiem, co mówię jestem
specjalistką w tej dziedzinie (malarstwa, nie Kabały). Kabalistyczna
proweniencja kolekcji nie może być więc w żadnej mierze prawdą oczywistą dla
wszystkich, w tym także dla Pana Samochodzika.”
Nie znam się aż tak bardzo na
malarstwie, więc tezę o kabalistycznej proweniencji kolekcji kupiłam akurat bez
mrugnięcia okiem. I akceptuję ją, nawet, jeśli nie ma na to dowodów i powstała
tylko w wyobraźni autora (to w końcu fikcja, a nie literatura faktu). Tylko,
żeby postawić taką tezę, zwłaszcza jeśli jest fikcją, naprawdę nie potrzeba
wykładać całej istoty Kabały. Można ją zredukować do minimum, tak jak to robił kiedyś
kultowy bohater powieści dla młodzieży.
„3. Podobieństwo do Mocka. Naprawdę Pani tak uważa? Abell jest w innym typie
fizycznym, dba o siebie, uprawia sport, interesuje się sztuką, kocha stare
biblioteki, podejmuje się spraw w których może dać upust swoim zamiłowaniom do
rozwiązywania zagadek historii. Jest nostalgiczny, inaczej traktuje kobiety,
jest wycofany mentalnie, bardzo związany ze swoją matką ( a z nie z ojcem), na
swój sposób pozostaje religijny. Kieruje się wyniesionym z domu azymutem
moralnym. Gdzie tu podobieństwo do programowo obrzydliwego i nihilistycznego
Mocka?! Moim zdaniem Abell to zupełnie inny typ bohatera.”
Oczywiście, że Abell i Mock się
różnią, pewnie jeszcze wieloma szczegółami. Abel jest dodatkowo wyjątkowo poprawny politycznie, nie ukrywa
antypatii do nazizmu i okazuje sympatię Polakom i Żydom. Ja pisałam o
podobieństwach, których, jak rozumiem Pani nie kwestionuje? Chociaż akurat w
przedostatniej powieści Marka Krajewskiego trzydziestoletni Mock (jeszcze nie
„obrzydliwy i nihilistyczny”) przypomina Abella dużo bardziej. I znów mówimy o
odczuciach, skojarzeniach, a one są, jakie są.
„Marek Krajewski nie ma zresztą monopolu na lata 30. Nie był w tej mierze
ani pierwszy, nie będzie też ostatni. Vide niemiecki pisarz Volker Kutscher,
który wiele lat temu wykreował postać śledczego Gereona Ratha. - świetny serial
Berlin Babylon na podstawie jego powieści możemy obecnie oglądać w HBO). Jeśli
już miałabym doszukiwać się podobieństw - to pomiędzy Gereonem - a skopiowanym
na jego wzór Eberhardtem Mockiem. Pozostaje jeszcze kwestia pięknej polszczyzny
i stylu pana Bochusa. Daj Boże, aby to była norma w polskiej literaturze, nie
tylko zresztą kryminalnej.”
Marek Krajewski był w Polsce
prekursorem, rozpoczął „modę” na historyczne powieści kryminalne i ma już wielu
mniej lub bardziej udolnych naśladowców. Do stylu i języka pana Bochusa nie mam
zastrzeżeń, no może z jednym wyjątkiem: uległ manierze niewłaściwego użycia
słowa „spolegliwy”. Ten błąd jest jednak tak powszechny (nawet redaktor go
puścił), że chyba niedługo zostanie zatwierdzony przez uzus, dlatego nazywam go
manierą.
„4. "Wszystkiemu winni ci wstrętni naziści". Przecież w
"CzM" mordercą był nie nazista, a człowiek ogarnięty idea odbudowania
zakonu Krzyżackiego? A naziści po dojściu do władzy zdelegalizowali
odbudowujący się zakon.”
Mówimy o ludziach ogarniętych ideą
Wielkich Niemiec. I znów, oczywiście, Zakon i NSDAP, to nie to samo, ale mniej więcej
o to samo im chodziło. W obu powieściach za morderstwami stały chore ideologie
i stąd wzięło się moje odczucie. Ale może nie wszyscy mają tak daleko idące
skojarzenia, dlatego ocenę pozostawiłam czytelnikom.
"Pani Rudolfino, proszę wybaczyć te uwagi. Pomyślałam jednak, że ten portal [Lubimy czytać, dop. mój]
powinien służyć nie tylko ocenianiu pisarzy - ale także wymianie opinii przez
ludzi, którzy, kochają książki. Jestem zachwycona "Martwym błękitem"
i tylko próbuję zrozumieć Pani obiekcje. Z wyrazami szacunku. Milena"
Bardzo dziękuję za uwagi. Lubię wymieniać
opinie, bo może nas to tylko wzbogacić. Pozdrawiam.
Rudolfina