PIES, KTÓRY GODO
Tę recenzję
warto czytać w kontekście mojego poprzedniego wpisu na temat książki
„Szczęśliwy pech” Iwony Banach. Los zrządził, że dwa kryminały z rzadkiego u
nas gatunku humorystycznego przeczytałam jeden po drugim. Chociaż
„przeczytałam” to w przypadku „Szczęśliwego pecha” słowo trochę na wyrost. Książki
nie doczytałam/dosłuchałam do końca (tak bardzo mnie zirytowała), dlatego też
do opowieści o Mariannie Biel podchodziłam jak do jeża. Niepotrzebnie. Okazało
się, że jednak można napisać dowcipną, bezboleśnie inteligentną powieść kryminalną,
która będzie się skrzyła niewymuszonym humorem, nie robiąc przy okazji ze swoich
bohaterów idiotów.
Tym „jeżem”,
który wzbudził moje największe obawy na wyrost był pies, a raczej – ujmę to
może zbyt literalnie – narracja odzwierzęca. Osławiona „Sprawiedliwość owiec”
Leonie Swan raczej mnie nie zachwyciła, wolałabym jednak mieć do czynienie z
trochę bardziej rozgarniętymi detektywami. A tutaj zamiast owiec pies, który
mówi i on miałby prowadzić śledztwo? Na szczęście mamy też innych detektywów, a
kundelek Gucio nie jest jedynym narratorem tej opowieści. Jego refleksje o
ludziach i samym śledztwie są dowcipne i celne, a sam psi bohater tak sympatyczny,
że od razu chciałoby się biec do schroniska, żeby przygarnąć stamtąd jakiegoś
Guciowego kolegę.
Sama intryga
jest taka „akuratna”, jak na ten gatunek powieści – ani zbyt skomplikowana, ani
za bardzo uproszczona. Śląski klimacik i ślonsko godka jeszcze dodają uroku tej
i bez tego czarującej opowieści. Czarującej w sensie odprawiania czarów, oczywiście,
bo autorka chyba musiała rzucić na mnie jakiś urok, skoro nie mogę się doczekać
jej kolejnej powieści.