DO NIEZOBACZENIA
W NASTĘPNYM ODCINKU
Z głębokim żalem donoszę, że Wojciech
Chmielarz dołączył do niechlubnego grona polskich pisarzy kryminalnych, którzy
w swoich powieściach stosują techniki zaczerpnięte z telenoweli. Maniera ta
szerzy się wśród naszych twórców w sposób zatrważający i sama już nie wiem, czy
to po prostu znak czasów, bo wszyscy dzisiaj idą na łatwiznę, czy może ze mną
jest coś nie tak, bo wymagam zbyt wiele?
W przypadku Wojciecha Chmielarza mój
żal dlatego jest tak głęboki, że do tej pory uważałam go za bardzo rzetelną
firmę. Trzy poprzednie książki z Jakubem Mortką postawiły poprzeczkę bardzo
wysoko. W „Osiedlu marzeń” też przez długi czas wydawało się, że ciężko będzie
napisać ciekawą recenzję, bo o czym tu pisać, kiedy wszystko jest tak solidnie
przemyślane i niemal wzorcowe? Są zmyły, zwroty akcji, ciekawe watki poboczne i
nagle… koniec. Autor wprawdzie łaskawie wyjaśnia nam, kto zabił (niestety, pomimo
podrzucania wielu mylnych tropów nie jest to zaskoczeniem, z powodu
niefortunnych sformułowań zawartych w prologu), ale aż trzy niesłychanie ważne,
kryminalne wątki pozostawia bez zakończenia. Kto kogo zamordował nad Wisłą i
dlaczego? Kto jest wtyką w policji? Co było na zdjęciach Zuzanny?
Ależ drogi czytelniku, nie wściekaj
się, że tego nie wyjaśniłem – już słyszę w głowie głos autora. Dowiesz się wszystkiego
w następnym odcinku. Tylko że, drogi panie autorze, zanim pan wyda kolejną
książkę, to ja już przeczytam pewnie ze trzydzieści innych, i zabij mnie, ale dawno
wyrzucę z pamięci, jak się „Osiedle marzeń” skończyło (a raczej – nie skończyło).
Powieści kryminalnych nie czyta się przecież po to, żeby wysnuć z nich
przesłanie na całe życie. Na pewno będę jednak pamiętać, jakeś pan mnie zrobił
w balona i zostawił z ciekawością niezaspokojoną. Katarzyna Bonda robiąc to
samo w „Okularniku” skutecznie mnie zniechęciła do przeczytania „Lampionów”.
Być może jestem w mniejszości, a wierni
czytelnicy poczują się takim manewrem wręcz zachęceni i z niecierpliwością
będą czekać na kolejny tom? Mnie jednak takie zabiegi bardzo źle się kojarzą.
To taka polityka wielkich korporacji: jak już złapaliśmy klienta, to go mamy i
nie musimy się wysilać. Nowemu damy rabat 50%, a staremu wystarczą życzenia na
Święta. W imieniu starych klientów dziękuję za życzenia.