poniedziałek, 18 lipca 2022

Eliza Veinard „Dom z ogrodem tanio sprzedam. Świąteczne porządki Geneviève Hibou” Ocena: 3/6

NA PROWINCJI BEZ ZMIAN

Wydawca tej książki naprawdę zadał sobie wiele trudu, aby stworzyć okładkę, która skutecznie zniechęci czytelnika do zakupu. Na samej górze czytamy: Komisarz Serge Olovsky. Na dole mniejszym drukiem, obok siebie: Dom z ogrodem tanio sprzedam oraz Świąteczne porządki Geneviève Hibou, a na samym dole: Eliza Veinard. I co tu jest tytułem, który ma mnie zachęcić do lektury? Na co czytelnik ma zwrócić uwagę w tym zalewie informacji, i czy w ogóle jest w stanie zapamiętać którekolwiek spośród obcobrzmiących nazwisk? I jak ma w tym wszystkim wyłowić nazwisko autora? Czy ktoś w wydawnictwie wyobraził sobie, jak potencjalny nabywca zapyta o tę książkę w księgarni, nie łamiąc języka, albo odwrotnie: jeśli gdzieś usłyszy o Żenewiew Ibu, co wpisze do wyszukiwarki, żeby tę książkę odnaleźć?

Okazało się, że Komisarz Serge Olovski, to tytuł cyklu. Cóż to za pomysł, żeby wrzucać coś takiego na okładkę największą czcionką? Aż sprawdziłam kilkanaście innych tytułów serii. No nie, nikt czegoś takiego nie robi.Ta książka - to w ogóle jakaś hybryda wydawnicza. Składa się z dwóch oddzielnych opowiadań (stąd te dwa tytuły na okładce), z których jedno stanowi 30% treści, a drugie, będące właściwie minipowieścią, całą resztę. To kuriozalna forma, która znów odstrasza czytelnika. Szykujemy się na ciąg krótkich historii, a potem się trafia takie niewiadomoco.

Biorąc pod uwagę, że krótsze opowiadanie jest wprawką, którą bez żadnej straty można by schować do szuflady, a drugie, po kilku zmianach i dodaniu wątków z opowiadania pierwszego mogłoby być całkiem niezłą powieścią, taka niefrasobliwość wydawcy naprawdę zadziwia. No chyba, że wydawnictwu nie zależy na zyskach ze sprzedaży, bo zarabia na autorze, który za publikację książki sam płaci. Tego nie wiem.

Eliza Veinard osadziła akcję swych opowiadań w małym francuskim miasteczku, z dala od cywilizacji, głównymi bohaterami czyniąc emerytowanego komisarza policji o polskich korzeniach Serge’a Olovsky’ego (naprawdę, nie można mu było nadać jakiegoś imienia i nazwiska, którego odmiana sprawiałaby mniej kłopotów recenzentom?) i jego polską przyjaciółkę Ewę Wolny, którzy razem prowadzą małomiasteczkowe, mało skomplikowane śledztwa.

Za nienaganny styl, dojrzały język oraz za kreację głównych bohaterów, należą się autorce duże brawa. Serge i Ewa to postaci, które budzą sympatię. Autorka perfekcyjnie oddaje klimat życia na leniwej, francuskiej prowincji. Jeśli lubicie takie oldschoolowe klimaty, niemal jak z St Mary Mead, na pewno będziecie zachwyceni. Jeżeli jednak będziecie szukali w tej książce równie pasjonujących zagadek, jak te, które rozwiązywała panna Marple, to niestety ich nie znajdziecie. Najsłabszą stroną Elizy Veinard jest bowiem konstruowanie intrygi, a dramaturgia w jej opowiadaniach praktycznie nie istnieje.

W pierwszej historii komisarz od razu wpada na właściwy trop, i w śledztwie tylko potwierdza swoje domysły. Identycznie jest w opowiadaniu drugim: w jednej trzeciej Olovsky się domyśla, kto zabił. Nie znajdziecie tu żadnych zwrotów akcji ani fałszywych tropów. W dwóch trzecich morderca przyznaje się do winy i zagadka zostaje rozwiązana, a cała końcówka, to ponowne wyjaśnianie motywów mordercy, rzucone na tło obyczajowe i tłumaczenie rzeczy, które już dobrze znamy. To, co wydarza się w finale jest tak oczywiste, że nie ma mowy o zaskoczeniu. Takiego rozwoju wypadków można domyślić się już wtedy, gdy morderca przyznaje się do winy.

Już miałam się zabierać do szczegółowego wyjaśnienia, co i dlaczego w tym debiucie nie zagrało, kiedy odkryłam, że kolejna książka Elizy Veinard nie jest już hybrydą, lecz pełnowymiarową powieścią. Z nadzieją, że nie znajdę tam już błędów początkującego pisarza, zabrałam się więc do czytania. Autorka trafiła przecież w moje klimaty, a pierwszą książkę, mimo jej niedociągnięć, przeczytałam z przyjemnością. O zaskakujących wnioskach z tej lektury opowiem jednak następnym razem.

2 komentarze:

  1. Auć! Pupa boli. W sprawie akapitów dotyczących wydawcy wypowiadać sie nie będę. Co do reszty - no cóż. Serż to nie jest takie straszne imię. Mógł sie przecież nazywać Giullaume, albo choćby Frederic z przecineczkiem nad każdym "e" ;-). Wtedy dopiero byłby łamaniec i byków całe mnóstwo.
    Co do głównego (chyba) zarzutu: biję się w piersi (obydwie)). Tak to sie kończy, jak autor/ka wcale nie ma zamiaru napisać kryminału, tylko snuje sobie powolne prowincjonalne opowieści - głównie dla odczarowania wizji pocztówkowo-lawendowo-lazurowo-paryskiej Francji, a jak już wystuka te minimum 7 arkuszy, to się jej nagle każą określić - co pani właściwie napisała i dla kogo to jest?
    Boli. Bo odpowiedź sie ciśnie dla każdego kto będzie chciał przeczytać. Ale to tak nie działa (i nigdy nie działało). Skoro więc jest jakiś trup po drodze, no to dajemy do kryminałów. Efekt: milośnik kryminałów wyje z nudów, przeciwnik kryminałów nie sięgnie, bo to przecież komisarz, zbrodnia, kryminał.
    Wniosek: autorka przeprasza miłośników kryminałów.
    A piersi obite, bo masz rację Rudolfino, że nad intrygą mozna popracować niezależnie od podejścia.
    PS. Na usprawiedliwienie: milion razy czytam stare kryminałki z fajnym klimatem, totalnie olewając intrygę, skupiając sie na smaczkach, nastroikach, postaciach. Pomyślałam "wyjątkowa jakaś nie jestem, to może i inni tak mają". No i nonszalancko wsadziłam gdzieś jakiegoś trupa, czy inne nieszczęście, żeby akcję ozywić.
    Tylko ten obowiązek klasyfikacji :-(
    Powtórzę się: auć!
    Eliza Veinard
    PS. Google jakoś nie chcą mnie zalogować. Ale to ja - Eliza.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z Louisem, jednakowoż, byłoby łatwiej, a końcówka -ski pomogłaby rodakom ;-). Piszę to w kontekście Vincenta V. Severskiego, którego książkę właśnie czytam. Sprytnie sobie autor pseudonim wykombinował. Brzmi światowo i nie przeszkadza w deklinacji.

    Z plagą w rodzaju: wciskanie powieści obyczajowych jako kryminały albo thrillery, już nie chce mi się walczyć. Wydawcy i tak nic sobie z tego nie robią. Wydaje im się, że kryminał łatwiej się sprzeda. Ale czytelnik głupi nie jest. Jeżeli widzi na samej górze wielkimi literami: KOMISARZ, to nastawia się przede wszystkim na kryminał. A jeśli potem jest, jak jest, to mamy ruletkę. Niektórzy będą rozczarowani, ale pewnie znajdą się tacy, którym taka narracja się spodoba. Tylko jak ich wyłuskać?

    Więcej konkretnych uwag dorzucę przy okazji kolejnej książki. Tylko najpierw muszę je spisać.

    Ja też się nie mogłam zalogować. Bywa.
    Pozdrawiam,
    Rudolfina

    OdpowiedzUsuń