niedziela, 23 lipca 2023

Merryn Allingham „Morderstwo w księgarni” Ocena: 2/6

NIE OCENIAJ KSIĄŻKI PO OKŁADCE

Do tej powieści zachęciła mnie fajna okładka i fajny punkt wyjścia: w księgarni zostają znalezione zwłoki młodego człowieka, który się tam włamał. Policja twierdzi, że zmarł na zawał, więc śledztwo prowadzi właścicielka księgarni wespół z autorem kryminałów. I to by było na tyle w kategorii „fajności”.

Akcja toczy się ślamazarnie, bo para detektywów ma irytującą manierę domyślania się, co mogło się wydarzyć, nie mając ku temu żadnych przesłanek. Wpadają więc na rozwiązania idiotyczne, które przeciętny czytelnik kryminałów na dzień dobry odrzuca, bo sam ma więcej lepszych pomysłów na to, co właściwie się stało. O ile jest to usprawiedliwione w przypadku właścicielki księgarni, to autor kryminałów powinien wykazać się większą przenikliwością, o korzystaniu z zasad logiki nie wspominając. A pan pisarz zachowuje się tak, jakby nie tylko nie napisał, ale również nie przeczytał w życiu żadnego kryminału.

Dalej jest trochę lepiej. Drugi trup, zgodnie z zasadą Agathy Christie, ożywia akcję i podrzuca nowe tropy. Trudno się oprzeć wrażeniu, że miało to być „w stylu Agathy”, tak też zresztą ta książka jest reklamowana, ale samo osadzenie akcji na angielskiej prowincji w latach pięćdziesiątych, to za mało, żeby podpierać się autorytetem królowej kryminału.

Bohaterowie są przeciętni i bezbarwni. Dziewczyna momentami nawet sprytna, co jeszcze bardziej podkreśla indolencję pana pisarza, który z założenia powinien w tym duecie mieć większe doświadczenie. Nawet ich romans rozwija się niemrawo.

Wyjaśnienie zagadki nawet można zaakceptować, ale zakończenie powoduje zgrzytanie zębów. Najpierw dowiadujemy się, kto zabił, a zaraz potem bohaterka ładuje się w kłopoty. Oczywiście, suspensu nie ma, bo nikomu nawet przez myśl nie przejdzie, że mogłaby nie wyjść z opresji cało; przecież takie są reguły gatunku. Nie uśmierca się Sherlocka Holmesa, a jeśli nawet, to tylko po to, żeby go wskrzesić. W takich sytuacjach autor powinien pokombinować choć trochę, żeby przynajmniej uratować bohatera bez pomocy Pana Boga.

No niestety, sprawdziła się tym razem mądrość ludowa: nie oceniaj książki po okładce. Kolejnych powieści Merryn Allingham, nawet jeśli będą miały równie ciekawe okładki, już nie będę testować. I jeszcze jedno. Wielbicieli kotów ostrzegam, że chociaż na okładce jest kot, na kartach powieści nie pojawia się ani razu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz