Powiedzieć, że „Biała gorączka” to jest czarny kryminał, to nic nie powiedzieć. Jest to czarny kryminał w piekle, do którego trafiamy na własne życzenie, a potem dziwimy się, że nasze ciało skwierczy i płucom brakuje tlenu, bo liczyliśmy na to, że będziemy się tylko pocić.
Akcja rozgrywa się w 1958 roku, więc musimy przygotować się na wszelkie konsekwencje z tym związane. Poprawność polityczna nie istnieje. W Polsce książka została wydana w 2015 roku, a wtedy jeszcze nie było cenzury, więc można było używać w tłumaczeniach takich słów jak „czarnuch” czy „pedał”. Czym zresztą można by je zastąpić, aby oddać ogrom nienawiści i pogardy narratora wobec osób w ten sposób nazywanych? Dziś „Biała gorączka” z takim słownictwem po prostu nie zostałaby wydana.
Oddajmy głos autorowi, który tak streszcza zawartość tej książki:
„Zabójstwa, pobicia, przekupstwa, zapłaty, łapówki, szantaże. Wymuszenia czynszu, tortury, fucha łamistrajka. Kłamstwa, zastraszanie, złamane śluby, niedotrzymane przysięgi, niedopełnione obowiązki. Złodziejstwo, dwulicowość, chciwość. Kłamstwa, zastraszanie, złamane śluby, niedotrzymane przysięgi, niedopełnione obowiązki. Złodziejstwo, dwulicowość, chciwość kłamstwa, zabójstwa, pobicia kłamstwa, zapłaty…”
Wszystkie te cechy/zachowania można przypisać jednemu, głównemu bohaterowi, to jego słowa o sobie i niech was nie zdziwi, że ten główny bohater jest policjantem. Potraficie go polubić? Ja też nie. Pisałam niejednokrotnie, że bohater nie jest od lubienia, tylko od wzbudzania emocji. Ale czy może wzbudzać emocje wyłącznie negatywne? Zwłaszcza, jeśli jest narratorem opowieści? Zwłaszcza, jeśli podobne emocje wzbudzają WSZYSTKIE postaci w tej książce? A jeszcze, dodatkowo, tych postaci drugoplanowych są tabuny i nie sposób ich posegregować ani odróżnić?
W „Białej gorączce” nie ma nawet ćwierci światełka w tunelu. Żadnej nadziei. Wszyscy są „odrażający, brudni, źli”, wszyscy mają na sumieniu jakieś grzechy. Ciężko się czyta taką książkę. Jest jeszcze jeden powód uciążliwości lektury – bardzo specyficzny styl autora. Ellroy kocha równoważniki zdań (patrz: cytat wyżej), miesza rodzaje narracji (jest to zasadniczo narracja pierwszoosobowa, ale często mamy wrażenie, że narrator jest wszechwiedzący). Czasem autor opowiada historię w czasie teraźniejszym używając mnóstwa bezokoliczników, a czasami pojawia się czas przeszły. To nie są błędy, to jest bardzo konsekwentna, oryginalna maniera językowa, która jednak sprawia, że w przeczytanie tej książki ze zrozumieniem należy włożyć ekstremalnie więcej wysiłku, niż zazwyczaj. Czy jest tego warta?
Kilka razy miałam ochotę odłożyć tę powieść. Dobrnęłam do końca, wiedząc, że na podstawie prozy Ellroya powstały dwa świetne filmy „Tajemnice Los Angeles” i „Czarna dalia”, a na okładce przeczytałam opinię, że jest to najlepsza książka autora. Teraz przynajmniej wiem, ile pracy musieli włożyć scenarzyści, żeby efekt ich działań dało się oglądać bez bólu. Jeśli już przebrniemy przez styl, nie zagubimy się w chaosie postaci i uodpornimy się na zło, okazuje się, że intryga jest całkiem nieźle skonstruowana. To jednak skórka za wyprawkę. Ja drugi raz na taką przygodę się nie piszę. Jeśli to ma być najlepsza książka Ellroya, to wolę nie dowiadywać się, co by było przy czytaniu tych słabszych.
Ellroy jest świetny. Własnym językiem opisuje wszystkie podłości tego świata i nikomu się nie podlizuje. Więcej takich autorów! I stanowcze nie dla schematycznych historyjek opisanych miernym językiem ;)
OdpowiedzUsuńNie twierdzę, że Ellroy pisze miernym językiem. Wręcz przeciwnie, jest to język bardzo wyrafinowany, nie do podrobienia. Cóż z tego, skoro do mnie nie trafia? Tak bywa. A jeśli do tego dochodzi tematyka, która zupełnie mi nie leży, bo owszem, wiem, że świat jest podły, ale nie koniecznie muszę jeszcze o tym czytać, to wtedy szukam innych wrażeń. Akurat znalazłam czarny kryminał, który mnie zachwycił, ale o tym za czas jakiś, niedługi.
UsuńAscetyczny język Jamesa Ellory,a nie do wszystkich trafi. Podobnie jak, ale to biegun zupełnie przeciwny, gęsta proza Dennisa Lehane. Obaj autorzy to uznani twórcy mający rzeszę swoich czytelników. Ja do nich nie należę, bo szybko odpadałem od lektury dzieł obu pisarzy ( ,,Cienie mojego życia,, i ,,Pokochać noc,,, ) pomimo kilku podejść, a to przecież też już klasyka. Cóż, wyjaśnieniem jest kwestia indywidualnego gustu, a ten przecież szybuje wolny jak ptak. Całkiem niedawno odkryłem nowego autora, to Leif GW Persson. Książka przyciągnęła tytułem, identycznym jak to słynne opowiadanie Conan Doyle,a, ,, Umierający detektyw,, . To także twórca wyróżniający się własnym niepowtarzalnym stylem. Gdybym po przeczytaniu większości niepochlebnych autorowi komentarzy na ,,Lubimy czytać,, , zrezygnował z lektury, stracił bym niezwykłą przyjemność obcowania z tak niezwykłą prozą, która aż kipi od ukrytych podskórnie emocji, jak widać nie dla wszystkich czytelnych...
UsuńRudy kot.
Z (nie)Lubimy czytać jest taki problem, że wszystko, co wychodzi trochę ponad przeciętną, zbiera skrajne opinie. Oczywiście jest więcej negatywów, bo ,,eksperci" od kryminałów tzw. środka nie mają pojęcia, co zrobić z książką, która odchodzi od utartego schematu... :)
UsuńWszystko jest względne.
UsuńJest jeszcze wielu uznanych autorów, których twórczość do mnie nie przemawia. No trudno, nie do wszystkich musi.
Zaczęłam niedawno czytać "American psycho". Odpadłam po 30 stronach i nawet nie doszłam do zabójstwa. Dobijały mnie bełkotliwe dialogi, w których kilku dupków rozmawia o niczym. Jaki jest sens aby czytać coś takiego. Nawet mi się nie chce o tym pisać. A innym się podoba.
Do Rudego kota: Perssona nie znam, wpisuję na listę. To trochę potrwa, bo widzę, że ebooków nie ma, więc trzeba będzie zapolować w antykwariatach.
Usuń