sobota, 5 listopada 2016

Marek Krajewski „Mock” Ocena: 6/6


KRAJEWSKI REDIVIVUS
        Uff, co za ulga. Marek Krajewski znów w najwyższej formie.
        Kiedy znęcałam się nad jego poprzednią książką („Arena szczurów”, recenzja: czerwiec 2016 na czytacz.pl), wytykając zmęczenie materiału i sugerując nieśmiało, że pora na zmiany, oczywiście tych zmian oczekiwałam, ale nie przypuszczałam, że pójdą one takim kierunku.
        Marek Krajewski wpadł na pomysł genialny. Zamiast tworzyć nowe, nieznane światy wrócił do swojego, dobrze nam znanego, zaprzyjaźnionego bohatera. Pokazał jednak Eberharda Mocka w takim momencie życia, w którym mógł go przedstawić jako zupełnie nową postać. Poznajemy detektywa w latach bujnej młodości, kiedy miał jeszcze tylko dwa ubrania – odświętne i robocze. Jeszcze nie jest zgorzkniały, jeszcze zżera go ambicja. Dzięki temu możemy znów zanurzyć się w świat Wrocławia z początków XX wieku, a w świecie tym autor czuje się jak ryba w wodzie i opisuje go tak barwnie, że czytelnik odczuwa wręcz fizyczną przyjemność z przebywania w opisywanych realiach. Tu nie mogę powstrzymać się od porównania z równie soczystymi opisami przedwojennej Warszawy w „Królu” Twardocha (recenzja: październik 2016). Wrażenia podobnie pozytywne, na szczęście Krajewski nie udaje, że pisze „wielką literaturę” i nie wciska nam kaszalotów. Intryga jest przeprowadzona wzorowo i doskonale przemyślana. Powieść trzyma w napięciu, autor myli tropy, każdy wątek jest potrzebny i wszystkie pasują do siebie jak najlepszej jakości puzzle. Mnóstwo dobrych pomysłów i nie ma poczucia chaosu ani przesytu. Nie przeszkadza mi nawet siedemdziesiąte ósme w tym roku nawiązanie przez polskiego pisarza do masonerii, bo w opisywanych realiach ten akurat motyw się sprawdza.
        Świetny jest też pomysł z prologiem i epilogiem w innych ramach czasowych. I znowu mamy zupełnie innego Mocka, i jaki potencjał, żeby wykorzystać ten wątek w przyszłości! Już się nie mogę doczekać.
        I tylko jeden zarzut mi przychodzi do głowy – ta powieść jest zbyt inteligentna jak dla naszych rodzimych czytaczy kryminałów. Oni wolą dawać sobie wciskać kit przez swoich „literaturowych księciów” (tak na wszelki wypadek piszę w cudzysłowie, bo wielbiciele księciów mogą nie załapać ironii).
        Tak więc, panowie – czapki z głów. Drogie panie – wyciągamy białe chusteczki i machamy, machamy, machamy, machamy.

2 komentarze:

  1. Trochę nieufna zawsze byłam wobec barokowej (a może klasycznej?) składni Krajewskiego. Ale skoro polecasz... Spróbuję :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Krajewskiego połknęłam wszystko. Tych pierwszych już za dobrze nie pamiętam. Autor chyba też, skoro napisał tak świeżo o starym bohaterze ;-) Ta poprzednia, "Arena szczurów" naprawdę kiepsko mu wyszła. Można odpuścić. W "Mocku" wszystko jest precyzyjnie dopracowane. Warto.

    OdpowiedzUsuń