czwartek, 15 grudnia 2016

Wojciech Chmielarz „Osiedle marzeń” Ocena 4/6



DO NIEZOBACZENIA W NASTĘPNYM ODCINKU
         Z głębokim żalem donoszę, że Wojciech Chmielarz dołączył do niechlubnego grona polskich pisarzy kryminalnych, którzy w swoich powieściach stosują techniki zaczerpnięte z telenoweli. Maniera ta szerzy się wśród naszych twórców w sposób zatrważający i sama już nie wiem, czy to po prostu znak czasów, bo wszyscy dzisiaj idą na łatwiznę, czy może ze mną jest coś nie tak, bo wymagam zbyt wiele?
         W przypadku Wojciecha Chmielarza mój żal dlatego jest tak głęboki, że do tej pory uważałam go za bardzo rzetelną firmę. Trzy poprzednie książki z Jakubem Mortką postawiły poprzeczkę bardzo wysoko. W „Osiedlu marzeń” też przez długi czas wydawało się, że ciężko będzie napisać ciekawą recenzję, bo o czym tu pisać, kiedy wszystko jest tak solidnie przemyślane i niemal wzorcowe? Są zmyły, zwroty akcji, ciekawe watki poboczne i nagle… koniec. Autor wprawdzie łaskawie wyjaśnia nam, kto zabił (niestety, pomimo podrzucania wielu mylnych tropów nie jest to zaskoczeniem, z powodu niefortunnych sformułowań zawartych w prologu), ale aż trzy niesłychanie ważne, kryminalne wątki pozostawia bez zakończenia. Kto kogo zamordował nad Wisłą i dlaczego? Kto jest wtyką w policji? Co było na zdjęciach Zuzanny?
         Ależ drogi czytelniku, nie wściekaj się, że tego nie wyjaśniłem – już słyszę w głowie głos autora. Dowiesz się wszystkiego w następnym odcinku. Tylko że, drogi panie autorze, zanim pan wyda kolejną książkę, to ja już przeczytam pewnie ze trzydzieści innych, i zabij mnie, ale dawno wyrzucę z pamięci, jak się „Osiedle marzeń” skończyło (a raczej – nie skończyło). Powieści kryminalnych nie czyta się przecież po to, żeby wysnuć z nich przesłanie na całe życie. Na pewno będę jednak pamiętać, jakeś pan mnie zrobił w balona i zostawił z ciekawością niezaspokojoną. Katarzyna Bonda robiąc to samo w „Okularniku” skutecznie mnie zniechęciła do przeczytania „Lampionów”.
         Być może jestem w mniejszości, a wierni czytelnicy poczują się takim manewrem wręcz zachęceni i z niecierpliwością będą czekać na kolejny tom? Mnie jednak takie zabiegi bardzo źle się kojarzą. To taka polityka wielkich korporacji: jak już złapaliśmy klienta, to go mamy i nie musimy się wysilać. Nowemu damy rabat 50%, a staremu wystarczą życzenia na Święta. W imieniu starych klientów dziękuję za życzenia.

4 komentarze:

  1. Co to są "techniki telenowelowe" w powieściach? Wątki bez zakończenia chyba do nich nie należą.

    OdpowiedzUsuń
  2. No właśnie należą. To jest takie zawieszenie akcji: teraz nie powiem, jak to się kończy, ale kiedyś na pewno tak. Obiecuję. Tylko kiedy?

    OdpowiedzUsuń
  3. W następnym odcinku.
    Tak się pisze nie tylko telenowele, ale również bardzo dobre seriale. W przypadku książki zapowiadanej jako cykl, to naturalne rozwiązanie. Bez przesady z tym czekaniem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Z serialami - absolutnie zgoda. Porównanie z telenowelą jest, i owszem, złośliwe, ale sprowokowane przez autora, który wcześniej doskonale sobie radził z zachowaniem odpowiednich proporcji (kończył co trzeba, zostawiał do kontynuacji wątki, bez znajomości których możemy śmiało sięgać po kolejne powieści). Tym razem albo zabrakło intuicji, albo czasu na dopracowanie całości.
    Jeśli chodzi o czekanie - to ja jestem bardzo niecierpliwa :-) Mogę poczekać tydzień, żeby dowiedzieć się czy Frank Underwood zostanie prezydentem, czy nie, ale komisarz Mortka ma trochę zbyt mało charyzmy, żeby wzbudzać podobne emocje. "Sztuka długi, życie krótki", jak przetłumaczył wujek Google pewną łacińską sentencję.

    OdpowiedzUsuń