Nie wiem czy uwierzycie w taki zbieg okoliczności, ale w tym samym czasie, dosłownie jedna po drugiej, przeczytałam dwie książki na ten sam temat, z takim samym sposobem narracji (pierwsza to „Wszystko zostaje w rodzinie” Johna Marrsa).
Autorzy oddają głos maniakalnym mordercom, którzy mordują dla przyjemności, przekonani, że uszczęśliwiają swoje ofiary pozbawiając je życia. „Przesłanie” obojga autorów (przesłanie nie bez powodu umieszczam w cudzysłowie, bo scyzoryk mi się w kieszeni otwiera na takie przesłanie) jest takie, że zło jest dziedziczone. Ktoś morduje, bo tatuś/mamusia/dziadziuś przekazali im taki „dar” w genach i nasz biedny, skądinąd przecież tak wrażliwy psychopata też musi to robić. Oj, biedny!
Biorąc pod uwagę, że choroby psychiczne rzeczywiście mogą być dziedziczone (czasem objawia się to dopiero w trzecim pokoleniu), to autorzy nawet nie mijają się z prawdą. Ale próba usprawiedliwienia genetyką zachowań psychopatycznych i napawanie się mrocznymi, pokręconymi (żeby nie napisać po*ebanymi) umysłami, a zwłaszcza pozwalanie im na robienie kitłaszu w głowach naiwnych czytelników, to zupełnie inna sprawa.
Nataszka - bohaterka „Uśpienia” jest przecież taka sympatyczna. Kocha zwierzątka, jako jedyna z rodziny pomaga babci chorej na Alzheimera (och, jaka słodka jest ich relacja), ma problemy rodzinne i tylko ludzi nienawidzi tak, że mogłaby ich zabić. Taka drobna przypadłość. Może lepiej wysłać taką osobę do psychiatry albo na terapię, niż dawać jej możliwość wypowiadania się w roli również pozytywnego, skądinąd, bohatera?
Konstruując tę opowieść Joanna Szpak popełniła kardynalny błąd fabularny. Bohaterka znajduje dziennik sprzed lat, pisany prawdopodobnie przez kogoś z najbliższej rodziny, który może być dowodem zbrodni. Zamiast przeczytać go natychmiast, od deski do deski, zarywając noc (co zrobiłby KAŻDY; spróbujcie tylko postawić siebie na jej miejscu), Nataszka czyta sobie jeden rozdzialik, a potem snuje się po mieście. I tak, czyta sobie mniej więcej jeden rozdział co kilka dni, jakby to był nudny kryminał polskiego autora, a nie zapiski od których może zależeć jej życie. No nie ma takiej opcji. Oczywiście, żeby to zagrało, należałoby lepiej pogłówkować nad fabułą, tak, aby to bohaterka wszystko wiedziała, a czytelnicy już nie, ale to przerosło możliwości autorki. Zapewne wydawało jej się, że uda jej się w ten sposób dawkować napięcie, ale nie wyszło. Gdyby nie to, że słuchałam audiobooka w czasie podróży, odkładałabym czytanie tego snuja na potem, podobnie jak bohaterka czytając dziennik.
Nazywanie tej książki kryminałem lub thrillerem to grube nadużycie. Trup pojawia się tuż przed końcem (85% na czytniku), nie ma żadnych tropów, które pozwalałyby czytelnikowi wytypować zabójcę. Rozwiązanie zagadki dziennika jest banalne, zagadka kryminalna wyjaśnia się w epilogu, a rozwiązanie wyciągnięte jest jak królik z kapelusza.
Nie znajduję powodu, dla którego mielibyście przeczytać „Uśpienie”. Chyba tylko po to, żeby dać zarobić wydawnictwu i autorce.
Nawet się zastanawiałam, czy nie podwyższyć oceny za dobry język i styl, ale nie. To nawet gorzej, że ta bzdura została poprawnie po polsku napisana.
Drodzy autorzy, bardzo was proszę. Zanim zaczniecie pisać kolejną książkę o psychopatach, bo się wam to wyda takie oryginalne, poczytajcie najpierw trochę kryminałów. Może odejdzie wam ochota na wymyślanie historii, które inni opisali już na wszelkie możliwe sposoby.