środa, 24 kwietnia 2024

Karin Alvtegen „Zdrada” Ocena: 6/6

KIEDY KREW ZAMARZA W ŻYŁACH

Faceci to szuje. Przynajmniej w tej książce.

Jeżeli kiedykolwiek przyszło wam do głowy, żeby zdradzić męża lub żonę, to po tej lekturze taki pomysł natychmiast wywietrzeje wam z głowy. Chwila przyjemności, a konsekwencje mogą być opłakane. Nikt nie chciałby się znaleźć w roli bohaterów tej powieści.

Rozkręca się to, jak to u Alvtegen, powolutku. Najpierw mamy doskonałe pod względem psychologicznym przedstawienie osób dramatu. Przeplatają się dwa wątki. W pierwszym żona dowiaduje się, że mąż ją zdradza i zamierza porzucić. Historię obserwujemy z punktów widzenia obojga małżonków. Uczcie się, drodzy polscy autorzy. Ta sama scena, opowiedziana tylko przez innego narratora może wnieść tak wiele nowego. Do tego właśnie służy narracja wielokrotna, a nie do watowania objętości powtórkami, kiedy nie wie się o czym pisać. Drugi wątek - to historia młodego człowieka po przejściach, obsesyjnie zakochanego w swojej (nie do końca) dziewczynie. Kiedy losy bohaterów obydwu tych wątków skrzyżują się, zaczyna się prawdziwy thriller.

Napięcie rośnie z każdą stroną, każde wydarzenie zwiastuje jakiś dramat, ale kto, co, z kim i dlaczego, pozostanie niewiadomą do samego końca. W pewnym momencie atmosfera zagęściła tak, że aż musiałam odłożyć książkę i poczekać na lepszy nastrój. Zaczęłam się domyślać do czego wszystko zmierza i musiałam się na to psychicznie przygotować. Alvtegen i tak mnie zaskoczyła (wiedziałam, że tak będzie, ale nie myślałam, że aż tak) i za takie zakończenie miałabym ochotę autorkę spalić na stosie.

Długo się zastanawiałam czy przyznać tej książkę maksymalną ocenę. Literacko jest to trochę słabsze niż bezbłędny „Cień”, nie tak wielowymiarowe, ale emocjonalnie o wiele bardziej rozkłada na łopatki, więc jednak tak, w swoim gatunku – to arcydzieło.

Jeżeli „Cień” wydał wam się książką smutną i nie pozostawiającą żadnej nadziei, to po przeczytaniu „Zdrady”, o ile jeszcze znajdziecie w niej jakieś analogie do własnego życia, możecie wpaść w najczarniejszą depresję. Ja do tej pory nie mogę się pozbierać i nic nie pomaga tłumaczenie, że to tylko „zwykły” thriller. Dlatego wstrzymam się z lekturą kolejnej (i ostatniej) książki Alvtegen. Organizm potrzebuje regeneracji.

5 komentarzy:

  1. Skoro polecasz, to się odważę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A nie mówiłem ? Kruk ma się całkiem dobrze, i znów pląsa te swoje uwodzicielsko mroczne tańce na krawędzi, tym razem na krawędzi najostrzejszej z brzytw, i w rytm jednego z największych przebojów AC/DC, ,, Highway to Hell,, . Już od 15 maja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się cieszę. Pożyjemy, zobaczymy 😉

      Usuń
  3. O, tym razem zupełnie się nie zgadzam. Czytałam tę książkę dość dawno temu i z jej powodu więcej po Alvtegen nie sięgnę. O ile literacko było neutralnie, tj. nie pamiętam żeby język w tej książce mi przeszkadzał (co w sumie w naszych smutnych czasach jest zaletą), to fabularnie to była spektakularna porażka. Postaci wydały mi się boleśnie naciągane i płaskie, a wątek domu, którego bohaterka podobno nie mogłaby zatrzymać po rozwodzie i dlatego nie będzie się rozwodzić, tylko zacznie robić jazdy kochance (bo przecież wiadomo, biedny mąż-misiaczek nie ma ze zdradą nic wspólnego, to taki element wyposażenia wnętrza, można go ukraść jak obrazek ze ściany, co niniejszym zła kochanka czyni), był niespójny biorąc pod uwagę wcześniejsze zwierzania co do pozycji zawodowej bohaterki i tego skąd ten dom ma. Z kolei kto, z kim i dlaczego stało się jasne w zasadzie jak tylko pojawiły się wszystkie główne postaci. A samo zakończenie wywołało u mnie wyłącznie zirytowana "aha, jasne". Jak dla mnie nie było tam żadnego napięcia ani zaskoczenia, z pewnością nie określiłabym tej książki mianem thrillera, raczej mocno letniej obyczajówki.

    OdpowiedzUsuń