MROŹNO, CORAZ MROŹNIEJ
To prawda, podchodziłam do tej książki uprzedzona. Po dobrym dramaturgicznie, chociaż niedopracowanym co do motywu i psychologii postaci „Żmijowisku” i bardzo słabej, moim zdaniem „Ranie”, przyszedł czas na weryfikację autora. Wóz, albo przewóz. Warto dalej czytać Chmielarza, czy dołączy do powiększającego się wciąż grona niegdyś lubianych, a dziś porzuconych?
Gdyby tę książkę opatrzyć naklejką „kobiety to czytają”, nie miałabym problemu. Po prostu bym ją ominęła. Ale wydawca wmawia mi, że to thriller psychologiczny, i to już jest mataczenie. Thrillera się nie dopatrzyłam, a do psychologii postaci mam dużo zastrzeżeń, ale o tym będzie na końcu.
Chmielarz wkracza w rejony, w których kiedyś królowali Katarzyna Grochola i Janusz Wiśniewski, a dzisiaj prym wiodą pisarki z dawnej „grupy siedleckiej” (w Siedlcach odbywały się Festiwale Literatury Kobiecej „Pióro i pazur”). W porządku, jego sprawa, pisarz może pisać co chce i kudy nam, czytelnikom dyktować cokolwiek autorom. Nie ma przecież obowiązku, żeby czytać wszystko co stworzyli. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że Chmielarz na własne życzenie wpakował się na minę. Napisał książkę w gatunku, którego sam nie czyta, bo przecież wiedziałby wtedy, że proponuje nam historię pospolitą i wtórną, opisywaną przez polskie pisarki na tysiąc sposobów, z o wiele lepszym rezultatem.
Dramaturgicznie książka leży na obu łopatkach. Przez połowę powieści mamy rozważania zrozpaczonego męża, który po śmierci żony odkrywa, że miała przed nim tajemnice. W tej części bohater musi stawić czoła traumie i zaopiekować się dwójką dzieci. Jak na razie jest nudno, ale dość wiarygodnie.
Sytuacja trochę zaczyna się rozkręcać, gdy bohater dowiaduje się, że w życiu żony był drugi mężczyzna, z którym emocjonalnie się związała (niczego nie spoileruję, wszystko to możecie przeczytać w opisie wydawcy).
Jeżeli wielbiciel thrillerów wcześniej nie zaśnie, to po przeczytaniu dwóch trzecich książki coś nareszcie zaczyna się dziać. I nawet, na moment, pojawia się niepokój. Działania bohaterów są wprawdzie nielogiczne, a nawet idiotyczne, ale nie pierwszy to przypadek w historii, kiedy mężczyźni, jak wbiją sobie coś do głowy, to postępują jak dzieci, więc ciągle jeszcze zachowanie takie mieści się w kategorii „ujdzie”.
Ale przychodzi wreszcie do zakończenia. I tutaj znów, podobnie jak w „Żmijowisku”, jest ono zaskakujące, ale tylko dlatego, że zostało wyciągnięte jak królik z kapelusza. Nie miało prawa się wydarzyć. Jeżeli rzeczywiście taki był motyw postępowania żony bohatera, to wszystko to, czego o tej parze wcześniej się dowiedzieliśmy jest jedną, wielką ściemą. Nie trzyma się kupy. Syndrom Mroza. Żeby jednak wyjaśnić, dlaczego tak uważam, nie obejdzie się bez paskudnego spoilera, więc żeby nie psuć wam zabawy (wątpliwej), wrócę do tego na końcu.
Zniechęca mnie do autora również jego nonszalancja w warstwie formalnej. Przez jakieś trzy czwarte książki prowadzi spójną narrację w pierwszej osobie, z punktu widzenia zdradzanego męża, a potem, na kilka rozdziałów przerzuca się na narrację w trzeciej osobie, aby znów powrócić do głównego bohatera. No, niby nic takiego, większość czytających nawet nie zwróci na to uwagi, ale mnie to irytuje, bo wyczuwam lekceważenie czytelnika. Chmielarzowi nie chciało się wcześniej przemyśleć konstrukcji (gdyby to zrobił, dramaturgia by nie kulała), dopiero jak zaczął zbliżać się do końca, przypomniał sobie, że nie da się opowiedzieć tej historii, nie pokazując wydarzeń z punktu widzenia drugiej strony. Zwykła niedoróbka, która jednak w przypadku tak doświadczonego pisarza nie powinna mieć miejsca. To nie jest tak, że Chmielarz nie potrafi budować przekonujących i spójnych fabuł, wystarczy przeczytać jego wcześniejsze kryminały, chyba jednak doszedł do etapu, który najlepiej opisuje cytat z „Wesela”: „ino oni nie chcom chcieć.”
Bardzo mi przykro, ale po tej lekturze, ja już mówię panu Chmielarzowi zdecydowane NIE! Jeżeli coś się zmieni i autorowi znów zacznie się chcieć, jeśli przypomni sobie, że przy konstruowaniu thrillera warto korzystać z szarych komórek – nie omieszkajcie mnie o tym powiadomić. Może jeszcze nie wszystko stracone.
A teraz obiecany spoiler. Uwaga!
Dość wcześnie dowiadujemy się, że żona bohatera popełniła samobójstwo i była w ciąży. Nie z naszym bohaterem, bo przez ostatnie pół roku, chociaż spali w jednym łóżku, nie uprawiali ze sobą seksu ani razu. Czyli totalny rozkład pożycia. A nasz bohater, który szuka przyczyn tak desperackiego kroku żony, jest totalnie zaskoczony, że w czasie kiedy on zaniedbywał ją przez pół roku, ona znalazła sobie innego pocieszyciela. Ojej! Miała kochanka? Nie do wiary! To, że ja ją zdradzałem, to normalne, ale ona? Jak to możliwe? Taki tryb myślenia byłby naturalny, gdyby bohater sam sobie nie miał nic do zarzucenia, co autor sugeruje przez prawie całą powieść. Dopiero kiedy dowiadujemy się, że sam też święty nie był, wychodzi na to, że albo bohater jest idiotą, albo, że autor przez cały czas nas oszukiwał. Obie opcje odbierają satysfakcję z lektury.
Ukrywanie do samego końca informacji, że bohater ma romans z najlepszą przyjaciółką żony, ma na celu wywołać efekt zaskoczenia i wyjaśnić powód samobójstwa żony. I owszem, daję się zaskoczyć, przynajmniej pod względem osoby kochanki, choć niekoniecznie co do zdrady. Skoro autor wielokrotnie podkreśla, że zdrowy, młody mężczyzna nie spał z żoną przez pół roku, to mam prawo przypuszczać, że gdzie indziej realizował swoje seksualne potrzeby. Natomiast wyjaśnienie przyczyny popełnienia samobójstwa zupełnie mnie nie przekonuje. Postać żony jest niewiarygodna. Żeby pisać powieści kobiece, to trzeba jednak trochę więcej wiedzieć o psychologii kobiet.
Po pierwsze: kobieta zostaje zgwałcona, szybko biegnie do ginekologa po pigułkę „dzień po”, czyli nie ma skrupułów natury moralnej, ale pigułka nie działa, więc zachodzi w ciążę. A potem nic z tym nie robi, bo gdyby zgłosiła gwałt na policji, a wtedy mogłaby legalnie usunąć ciążę, to by się wydało, że miała romans w Mrągowie. Oczywiście, do głowy jej nie przyjdzie, że można tę ciążę usunąć na przykład w Czechach. Pieniądze przecież nie grają roli. Uczulam – autor ani słowem nie wspomina o dylematach moralnych kobiety związanych z aborcją. Utrzymanie ciąży z gwałtu nie ma więc żadnego uzasadnienia, oprócz tego, że autor nie wiedział jak wybrnąć z tego, co namotał.
Po drugie – kobieta popełnia samobójstwo pod wpływem impulsu: nagle dowiaduje się, że mąż ją zdradza, i to do tego z najlepszą przyjaciółką. A ona właśnie chciała zakończyć swój romans i na nowo ułożyć sobie z mężem życie (ciekawe, jak sobie wyobrażała wychowywanie dziecka poczętego z gwałtu). Wyobraźcie sobie, drogie panie, taką sytuację: wasz mąż/partner, lat trzydzieści kilka, a więc w szczycie seksualnych potrzeb, leży sobie obok was w łóżku i nawet was nie dotknie. I tak codziennie, od pół roku. Nie jest gejem i nie złożył ślubów czystości. A wam nawet do głowy nie przyjdzie, że ma kogoś innego. To chyba musiałybyście być ślepe i głuche, albo niepełnosprawne umysłowo. Oj, nie ma Wojciech Chmielarz o kobietach wysokiego mniemania. Drodzy panowie, nawet nie próbujcie uwierzyć autorowi. Jeśli macie zamiar zdradzać wasze żony/partnerki tak, aby się o tym nie dowiedziały, musicie im poświęcać więcej uwagi.
Naprawdę, trudno będzie mi jeszcze kiedyś uwierzyć Chmielarzowi.