WBIJANIE SZPILEK
A ja znowu o filmie. Jakoś ostatnio więcej oglądam, niż czytam.
To nie jest
film, który ogląda się lekko łatwo i przyjemnie. Wręcz przeciwnie – z każdą
kolejną minutą ma się wrażenie, jakby ktoś gdzieś tam zrobił sobie z nas
laleczkę wudu i powoli wbijał w nią kolejne szpilki. Ale mimo pogłębiającego
się z każdą chwilą cierpienia - nie można się od ekranu oderwać.
Rozumiem tych,
którzy uważają, że film jest nudny. Jeżeli ktoś na własnej skórze nie przekonał
się na czym polega problem „toksycznej matki” będzie miał problem z wciągnięciem
się w fabułę. Tylko, że to nie jest jedynie film o skomplikowanych relacjach
między rodzicami i dorosłymi dziećmi. To jest historia o niespełnionych
ambicjach i wszystkich konsekwencjach, jakie z tego wynikają. Najważniejsze
zdanie filmu pada pod koniec i warto dla niego poczekać. „Nie rozumiem, czemu
nie można szanować drugiego człowieka. Nie da się tego usprawiedliwić” – jeden
z bohaterów wyrzuca żonie stosunek do własnego syna.
Jeżeli
argumenty psychologiczne do was nie przemówią, to spróbuję z innej strony. To
jedyna okazja, żeby zobaczyć w jednym filmie Meryl Streep, która zachowuje się
i wygląda jak potwór , Julię Roberts ze zmarszczkami i bez makijażu i Benedicta
Cumberwatcha jako mocno nierozgarniętego nieudacznika w średnim wieku. Tak czy
inaczej – warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz